wtorek, 6 grudnia 2011

Tropem matki i córki 2, czyli jak odczarować Majorkę w cztery dni


Mojej kochanej Mamie z podziękowaniami za cudowne towarzystwo, wytrwałość i cierpliwość!

Zacznę od końca: wróciłyśmy do Madrytu zmęczone, ale zupełnie Majorką oczarowane. No właśnie. Taką miałam cichą nadzieję, że odczaruję te niechętne opinie o wyspie, jakimi do tej pory byłam w Hiszpanii raczona, ale nie przypuszczałam, że spodoba mi się na tyle, aby obiecać sobie, że tam powrócę. Bądźmy szczerzy: w Hiszpanii Majorki się nie lubi. Majorka to, po pierwsze, już prawie Niemcy,a po drugie, mieszkańcy upierają się przy używaniu swojego lokalnego języka, który, O ZGROZO, podobny jest do katalońskiego. Dlatego też bliżej Hiszpanom do Wysp Kanaryjskich, choć te znajdują się od Półwyspu Iberyjskiego dużo dalej.

Ale wróćmy jednak do początku.

Na Majorkę wybrałyśmy się z Mamą w pierwszy długi weekend listopada. Skoro nie udało mi się mamy zaciągnąć do Jastrzębiej Góry, postanowiłam wykorzystać fakt, iż przyjechała odwiedzić mnie w Hiszpanii i, ku jej wielkiemu zdziwieniu, z dużej walizki kazałam się natychmiast przepakować w małą oraz zakomunikowałam, ze trzeba się wcześnie położyć spać, gdyż wyruszamy na Majorkę jutro o świcie. Na…Majorkę?, spytała zmęczona lotem do Madrytu Mama, ale… jak to?
Cofnijmy się jednak trochę przed początek.

Eskapadę na Majorkę zorganizowałam dwa tygodnie wcześniej przed przyjazdem Mamy i postawiłam na improwizację. Po zrobieniu małego researchu wśród rodziny i znajomych okazało się, że, owszem, o Lanzarote czy o Menorce mogłabym wiele rad uzbierać, natomiast Majorka, jeśli nawet się komuś przydarzyła, to było to dawno temu i nieprawda. Trudno, pomyślałam, lot zarezerwowany (do Majorki lotem Vueling, a z powrotem Ryanair), hotel ze śniadaniem też (śliczny hotelik na plaży w małej miejscowości pod stolicą Majorki, Palmy) – reszta się jakoś zorganizuje sama. Na szczęście dużo się nie myliłam. Majorka bowiem to niezwykle przyjazna turystom wyspa, choć z uprzejmością samych wyspiarzy niestety różnie to bywa.

Dzień pierwszy: Palma de Mallorca

Lądujemy rankiem na lotnisku w Palmie. Pierwsze, co uderza to niesamowita wilgotność powietrza. Drugie, to łatwość poruszania się po wyspie taksówkami, komunikacją miejską oraz wszechdostępność wynajmu samochodów. Już przy wyjściu z lotniska czeka na nas tablica z informacją o oficjalnych cenach wynajęcia taksówki do najbardziej popularnych miejsc. Zaraz za postojem taksówek, znajduje się przystanek autobusowy, z którego odchodzi parę autobusów w kierunku Palmy. Wszystko chodzi jak w zegarku. Zupełnie jak w Niemczech. Hm.

Bez problemy docieramy do hotelu i przez chwilę delektujemy się kawą tuż na plaży. Po kofeinowym zastrzyku nabieramy siły na nasz pierwszy przystanek: Palma de Mallorca.
Dojeżdzamy do miasta autobusem i od razu udajemy się do punktu informacji, który znajduje się na Plaza de España. Stąd też odjeżdzają wszystkie autobusy międzymiastowe, pociągi, metro oraz słynny pociąg Soller, o którym napiszę później. Panie w informacji są niezwykle chłodne, ale rzeczowe, i już po chwili wychodzimy z mapą miasta oraz garścią porad w ręku.

Mówi się, że w Hiszpanii najpękniejsze katedry to ta w Toledo, Sevilli, Santiago de Compostella oraz właśnie w Palmie. Jest to więc główny punkt zwiedzania. Po krótkiej wycieczce starym miastem (i znów te czyste i zadbane ulice!) naszym oczom ukazuje się niezwykła budowla. Widziałam już wszystkie wyżej wymienione katedry, ale ta przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Przez moment zaniemowiłyśmy z wrażenia. Niewiele bowiem może się równać pięknej konstrukcji wtopionej w krajobraz palm na tle morza. 
Katedra w Palma de Mallorca

Delektowaniu się widokami towarzyszy nam wyśmienity uliczny gitarzysta, który, jakby od niechcenia, gra cudowny Concierto de Aranjuez.


Po małym spacerze wybrzeżem, gdzie po raz pierwszy widzimy ścieżki rowerowe tuż nad samym morzem, przychodzi czas na obiad. Rzecz jasna będąc na Majorce należy bezwzględnie jeść ryby, owoce morza oraz, jak na Hiszpanię (a jednak) przystało: tapas. Ceny iberyjskie, kuchnia wyborna, obsługa zdecydowanie lepsza niż na Połwyspie.

Po obejrzeniu katedry nocą (och, warto!) wracamy do hotelu. Pani w recepcji informuje nas o zmianie na czas zimowy. Z pewnym siebie uśmiechem informuję ją, że oczywiście pamiętałyśmy. Po czym następnego dnia udajemy się na śniadanie dwie godziny za wcześnie. Coż, przynajmniej zyskałyśmy na czasie.

Dzień drugi: Soller i Valdemossa


Jedną z absolutnie rekomendowanych atrakcji na wyspie jest przejażdżka dziewiętnastowiecznym pociągiem z Palmy do uroczego miasteczka Soller. Widoki rozpościerające się z pociągu są rzeczywiście piękne, a i sama podróż takim antykiem to nie lada gratka. Po krótkim przystanku w Soller, przesiadamy się na tramwaj (kolejna dziewiętnastowieczna atrakcja) i udajemy się do Portu Soller. Widoki zapierają dech w piersiach! Morze, góry, zieleń….czego można chcieć więcej?

Port Soller


 Z Portu Soller autobusem (brawo, brawo dla komunikacji miejskiej na Majorce, naprawdę!) jedziemy do najpiękniejszego ponoć miasteczka na wyspie, gdzie nasz ukochany Chopin spędził romantyczny rok razem z George Sand…ku oburzeniu lokalnych mieszkańców. Dziś Chopin to chluba miasta, aczkolwiek ze wspomnień George Sand wiemy, iż za ich czasów tubylcy traktowali parę kochanków z niechęcią, a nawet wrogością. 

Sama podróż z Portu Soller do Valdemossa…mrozi krew w żyłach! Wyobraźcie sobie bowiem ogromny autokar balansujący nad przepaściami i pomykający z prędkością autostradową po wąskich, jednokierunkowych szosach.

Valdemossa to rzeczywiscie przeurocze i PRZEczyste miasteczko. Spędziłyśmy tam całe popołudnie spacerując szlakami Chopina  i George Sand…
Urocza uliczka w Valdemossa a obok pomnik Chopina

Dzień trzeci: Jaskinie Cuevas del Drach czy Cap de Formentor?

Kolejny dzień przyniósł nam dylemat.
Majorka to duża wyspa i z pewnością nie da się jej zwiedzić w cztery dni. Z rekomendacji pań z informacji wynikało, że jednym z obowiązkowych punktów wizyty są unikalne na skalę światową Jaskinie del Drach. Z drugiej strony miałyśmy ochotę na duże przestrzenie i piękne widoki, więc polecono nam też północ wyspy, a w szczególności Przylądek Formentor. Nie mogłyśmy się zdecydować do ostatniej chwili, ale przeważyła jednak opcja, jak to mama nazwała, ‘’młoda’’, bo polecana przez młodych ludzi…tak więc po godzinnej podróży znalazłyśmy się w porcie Pollenca, z którego już tylko parę kilometrów dzieliło nas od Cap de Formentor.

Cap de Formentor

W małym, ale przytulnym Porcie Pollenca w punkcie informacyjnym dowiadujemy się, że wycieczka na rowerach po Cap de Formentor jest raczej niewskazana, gdyż trasa wiedzie całą drogę pod górę. Zostaje nam opcja wynajęcia taxi. Po krótkiej rozmowie z taksówkarzem dochodzimy do porozumienia: co prawda nie spuszcza na oficjalnej cenie, ale w zamian obiecuje dać nam tyle czasu, ile chcemy na zwiedzanie oraz częste przystanki.

Podróż z Antonio w głąb przylądku

Antonio, bo tak się nazywał nasz przemiły andaluzyjski taksówkarz, nie tylko słowa dotrzymał, ale też stał się naszym przewodnikiem i fotografem :-)  Przez prawie trzy godziny zwiedziliśmy cały przylądek, którego ukoronowaniem jest przepiękny punkt widokowy z latarnią w roli głównej. Krajobrazy są rzeczywiście nie do opisania, a szczególną uwagę zwraca niesamowity błekit morza, gdzie niegdzie przetykany turkusowymi plamami. Po drodze do latarni zobaczyłyśmy jedną z piękniejszych plaż Majorki, playa de Formentor, niedaleko której znajduje się jeden z najbardziej snobistycznych hoteli w Hiszpanii, gdzie (ponoć) zbiera się często niemała celebrycka śmietanka.

Z playa de Formentor trasa wiedzie dalej w górę i po drodze należy obowiązkowo zatrzymać się na punkcie widokowym, z którego widać jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli Majorki: ta mała niepozorna skała, którą widać na zdjęciu w tle. Skała jak skała, ale widoki na przepastny granat morza jest oszałamiający.


Polecam też skręcić na małą plażę (niestety my nie miałyśmy tej możliwości, gdyż zejście jest raczej daleko), których widoki podziwiałyśmy niestety z oddali:


Na koniec została nam więc słynna latarnia, którą można obejrzeć w parę minut, ale chyba lepiej poświęcić wiecej czasu na otaczające ją krajobrazy. I pora wracać do portu Pollenca. Antonio tak się już z nami zaprzyjaźnił, że nawet nam oferował obiad u siebie w domu. Coż, pewni byśmy skorzystały, gdyby nie fakt, że wciąż czekał na nas do zwiedzenia port Alcudia.

Port Alcudia

W przeciwieństwie do portu Pollenca i Soller, Alcudia nie powinna chyba być obowiązkowym punktem zwiedzania. Nie zabawiłyśmy więc tam dużo czasu i postanowiłyśmy wrócić do hotelu. Tam czekał nas pyszny obiad nad samą plażą, z ogromnym garnkiem małż w roli głównej.
Port Pollenca


Czwarty i ostatni dzień, czyli szlakiem dzikich plaż

Lot do Madrytu był zaplanowany na popołudnie, więc postanowiłyśmy wykorzystać czas na maksimum i udałyśmy się na wycieczkę rowerową szlakiem dzikich plaż, tzw. ‘’calas’’. Tak jak już wczesniej wspomniałam, ścieżki rowerowe na Majorce są nad samym morzem, a rowery można wynająć za ok. 5-8euro dziennie. Na pewno nie można przegapić tej atrakcji! Ścieżki rowerowe są bardzo dobrze zorganizowane, szerokie i świetnie oznakowane. Co jakiś czas należy zejść jednak z roweru i przeznaczyć parę chwil na podziwianie rozkosznych, dzikich plaż, które pięknie wkomponywują się w błękitne odcienie morza.
Dzika plaża na trasie rowerowej

Powrót do hotelu, szybko na przystanek, na lotnisko i…wycieczka się skończyła. Wróciłyśmy do Madrytu zmęczone, ale zupełnie Majorką oczarowane. Majorkę uważam więc za oficjalnie odczarowaną.

Jeden z przystanków na trasie rowerowej

Garść praktycznych info:

Pogoda nas nie zawiodła. Dużo słońca i krótki rękawek.

Kiedy najlepiej się wybrać na Majorkę? Na to pytanie Antonio odparł, iż najlepszy okres to wczesna jesień albo wiosna. Lepiej unikać lata, bo wtedy Majorka może nie o-, ale roz-czarować. Dzikie tłumy i ogólnie klimat nieprzyjemny.

Informacja dla turystów dostępna jest w każdym punkcie turystycznym.

Takie właśnie ścieżki rowerowe czekają na nas na Majorce
Jeśli wybieracie się na więcej dni, to koniecznie zwiedźcie wcześniej wspomniane jaskinie Cuevas del Drach. Można też wybrać się na rejs wokół wyspy lub na leżącą obok Menorkę. Interesującą opcją wydała mi się też plaża el Torrente de Pareis z dwoma 30-metrowymi skałami oraz Santuario de Lluc z plażą, którą wiele pytanych przeze mnie tubylców wskazało jako jedną z najpiękniejszych plaż Majorki. Jest zresztą jeszcze wiele, wiele ciekawych miejsc do odkrycia na Majorce przede mną!
Następna wyprawa...rowerem?

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dzieki corciu za najpiekniejszą podróż mojego życia :) Nie dość, że w doborowym towarzystwie to jeszcze przecudne krajobrazy. Dla Hiszpanów niech bedzie odczarowana a dla Polek "matkocórkowa" :). Wyspa jest tak piękna, ze naprawde moze byc polecana na rodzinne wyjazdy.

Anonimowy pisze...

Piękny opis Waszej eskapady na Majorkę będzie Mamie zawsze odświeżał wrażenia z pobytu tam.
Przy okazji i my czytelnicy poznajemy tę piękną wyspę i czujemy atmosferę frajdy, która Mamie i sobie sprawiłaś.
Jesteś nieoceniona i kochana nie tylko dla swojej Mamy.
Ciocia Ania.

Anonimowy pisze...

Byłem, widziałem i wszystko potwierdzam. Podróżowanie po tej wyspie to czysta przyjemność ( świetna komunikacja publiczna) i niezapomiane wrażenia.Pozdrawiam :)

Caroline08 pisze...

Jaka ta Majorka jest piękna! Zawsze chciałam tam być :) Niestety finanse jeszcze nie pozwalają, ale mam nadzieję, że wkrótce moja stopa tam postanie! Jak nie stopą to wynajem autokarów Wrocław