sobota, 18 lipca 2009

O Madrycie, czyli jeden dzień w stolicy tropem mamy i córki

Dedykuję Mamie-wędrowniczce, która się bardzo dzielnie w kraju wiatraków- mimo  wąsatych krewetek i językowych potyczek- spisała



Z domu wyruszyłyśmy z małym opóźnieniem. Dzień był słoneczny, ale bardzo wietrzny więc trzeba się było ubrać prawie tak, jak na pogodę marcową w Polsce. Tylko parasolka została w szafie.



Pierwsze wrażenia i pytania mamy zaczęły się na stacji metra, ktróra niczym nie przypomina swojego odpowiednika w Warszawie. Mimo, że nam mogą w Madrycie pozazdrościć czystości i nowoczesności, nie ma co się oszukiwać: sieć linii madryckiego metro jest doskonale zorganizowana, a co najważniejsze, dociera do każdego zakątka Madrytu i okolic. Jako turyści, do dyspozycji mamy bilety jednorazowe za 1€,  ale jeśli planujemy więcej eskapad metrem,  dużo bardziej opłaca się kupic bilety na 10 podrózy (billete de 10 viajes, ok 6€) lub bilet całodniowy na nieograniczoną liczbe przejazdów (abono turístico 3,80€) Linii jest około 12-stu, każda innego koloru, a sieć podzielona jest na kilka stref; do celów turystycznych  zazwyczaj wystarcza zona A.1



Zaczęłyśmy więc nasze zwiedzanie od stacji metra Ópera – mama ze swoim całkowicie świeżym spojrzeniem na Madryt i ja, widząc to miasto również na nowo, bo poprzez jej wrażenia.  Wyszłyśmy więc prosto na część Madrytu, która nazywa się Madrid de los Austrias 2 i mijając po drodze Operę Madrycką, dotarłyśmy do pałacu królewskiego Palacio Real, 3 gdzie zatrzymałyśmy się w jednym z ogródków naprzeciwko Plaza Oriente na podziwianie widoków oraz degustację kawy torrefacto.


Palacio Real-widok od ogrodow



W większości kawiarni hiszpańskich podaje się bowiem tzw. café torrefacto,  czyli kawę poddawaną specjalnemu procesowi zmielenia z cukrem (maksymalnie 15 procent); zwyczaj znany również w Portugalii, Argentynie i Francji.



Mama zamowiła  café con leche, mimo, że w Polsce zazwyczaj pije kawę bez mleka  i chociaż pani kelnerka nas dzielnie ignorowała, warto było na kawkę skręcić. Poczytałyśmy sobie trochę w przewodniku o historii Plaza Oriente i słynnego pomnika Felipe IV na koniu, który wpisuje się w widok pałacu królewskiego i, pokrzepione mocną kawą, ruszyłyśmy w dalszą podróż po Madrid de los Austrias.



Szkoda, że wiosna jeszcze nie zagościła na dobre w Madrycie, bo zabrałabym Mamę do ogrodów królewskich, które znajdują się tuż za Palacio Real. Zdecydowałyśmy się jednak trzymać planu, jako, że na Madryt miałyśmy tylko jeden dzień, i po krótkim przystanku na zdjęcia przy pałacu oraz katedrze la catedral de la Almudena wybrałyśmy kierunek Plaza Mayor.



Podążyłyśmy więc ulicą Mayor podziwając przy okazji piękny Madryt de los Austrias; Mamie najbardziej podobały się balkony i okna znajdujących się tam domów. Zwróciła też uwagę na zieleń w Madrycie, podobnie jak ja na początku, nie spodziewała się zobaczyć tyle kwiatów i drzew w miejscu, gdzie opady są tak niepokojąco małe.



Zieleń w Madrycie jednak to nie prezent od Matki Natury:  w tej części Hiszpanii trzeba o nią bardzo dbać. Istnieją całe sztuczne systemy nawadniające, właśnie po to, aby rośliny mogły zadziwiać turystów swoją bujnością. Mama, przez cały pobyt w Hiszpanii, nie mogła nadziwić się jak bardzo Hiszpanie dopieszczają swoje roślinki.



Po drodze do jednego z moich ulubionych miejsc, Plaza Mayor, wstąpiłyśmy do kilku sklepów z pamiątkami. Mama zdecydowała się na kubki, podstawki pod piwo oraz magnezy na lodówke -kilka drobiazgów dla swoich przyjaciół, które później zresztą, i zgodnie z moimi namowami, doprawiła  ręcznie malowanymi wachlarzami z Toledo, dobrym winem, serem manchego i oliwą z oliwek. Czas biegł nieubłaganie, a my miałyśmy przed sobą jeszcze wiele atrakcji. Trzeba było jednak zrobić przerwę na obiad, oto zbliżało się pierwsze spotkanie Mamy z kuchnią hiszpańską.



Tuż przy Plaza Mayor znalazłyśmy więc mały bar z   przystępnymi cenami. Wytłumaczyłam w między czasie Mamie, że planując obiad w Hiszpanii, trzeba zmieścić się pomiędzy14 a 16;  po tych godzinach na próżno szukać dobrych miejsc do zjedzenia obiadu - Hiszpanie udają się na sjestę, a nam zostają tylko McDonalds, turecki Kebab i inne miejsca fast food.



Za 10€ zamówiłyśmy dwu-daniowy obiad, który praktycznie wystarczył nam w swojej obfitości aż do śniadania  dnia następnego. Mama, na pierwsze danie, skusiła się  na Cocido Madrileño, a ja na Paellę 4. Podstępnie pomyślałam, że czas Mamę z widokiem krewetek i innych morskich stworzeń oswoić: przed przyjazdem kategorycznie twierdziła, że owoców morza nawet nie dotknie . Co ciekawe, ostatecznie nie tylko owoców morza spróbowała, ale i posunęła się znacznie dalej: w Sevilli, skosztowała el rabo de toro (ogon byka). Na drugie danie zamówiłyśmy przepysznego dorsza w pomidorach oraz stek wołowy - tylko ci, którzy byli w Hiszpanii mogą docenić rozmiar takiego steka, który zajmuje zazwyczaj 3/4 dużego talerza. Na deser: natillas, ale niestety nie miałysmy już w naszych żołądkach miejsca. Ruszyłyśmy więc dalej. Kierunek: Puerta del Sol.



Puerta del Sol...trudniej o bardziej reprezentatywne i turystyczne miejsce w Madrycie. To właśnie tu możemy się umówić na spotkanie przy madryckim meeting point, Kilómetro Cero, gdzie podobno zaczynają się wszystkie drogi w Hiszpanii. Innym takim punktem jest znajdujący się niedaleko el Oso: miś symbolizujący Madryt. Co roku, na Puerta del Sol, los Madrilenos świętują Sylwestra, który jest transmitowany na całą Hiszpanię.


Oso - miś z Madrytu



Kolejny nieplanowany przystanek:  rundka po el Corte Inglés. Mama w końcu miała okazję zobaczyć, skąd się bierze większość jej prezentów. El Corte Inglés to coś na kształt naszych galerii czy też domów centrum. Chwalą się jakością towarów oraz wysokim poziomem obsługi- tego drugiego nie udało mi się jeszcze doświadczyć. Być może mam pecha i wciąż trafiam na panie á la sprzedawczynie z czasów komunistycznych, które zawsze robią wrażenie niezadowolonych , jeśli się im przeszkadza jakimkolwiek pytaniem. Przy Puerta del Sol znajdziemy trzy budynki Corte Inglés:  jeden z księgarnią, drugi z muzyką i filmami oraz trzeci, największy, z kosmetykami, butami i ubraniami.



Jeszcze do niedawna sklepy na Puerta del Sol były w niedziele zamknięte - jest to ściśle przestrzegana reguła w całej Hiszpanii. Ostatnio jednak i los Marileńos padli ofiarą pogoni za zyskiem, w rezultacie czego na Puerta del Sol można już przez 7 dni w tygodniu robić zakupy. Do dyspozycji, oprócz El Corte Inglés, mamy również sklepy typu Zara, H&M, Sfera, Fnac (coś w stylu Empiku)...



Po dokładnym obejrzeniu El Corte Inglés i Puerta del Sol (właśnie w tej kolejności), zmieniłyśmy nieco krajobrazy na dużo wyższe budynki i szerokie, przestrzenne ulice: wkroczyłyśmy na słynną ulicę Alcalá - jest to najdłuższa ulica w Madrycie i jedna z najstarszych. 



Idąc cały czas prosto, minęłyśmy po drodze przystanek metra Sevilla, gdzie kusiło nas wstąpić na kawę do Starbucks, ale ostatecznie zdecydowałyśmy się na następny odpoczynek dopiero w parku Retiro, do którego brakowało nam około piętnastu minut drogi. Spacerkiem dotarłyśmy więc do Banco de Espańa, kolejna budowla warta zachwytu, i wkroczyłysmy powoli na Plaza de Cibeles, tu przez dłuższą chwilę podziwiałyśmy na tle fontanny, wyłaniający się El Palacio de Comunicaciones skąd rezyduje burmistrz Madrytu. Stąd już tylko parę kroków do kolejnej atrakcji:  Puerta de Alcalá lub do Muzeum Prado - dla spragnionych sztuki malarskiej.



My wybrałyśmy opcję pierwszą i naszym oczom ukazała się wspaniała Puerta de Alcalá, a w tle tłumy fotografujących się turystów, do których po chwili dołączyłyśmy i my.Nagle zrobiło się bardzo ciepło i słonecznie, idealnie na rozpoczęcie spaceru po parku Retiro.



Park Retiro to zielone płuca Madrytu. Można porównać go trochę do naszych warszawskich Lazienek, choć wydaje mi się bardziej zadbany i lepiej zorganizowany. Mama jak zwykle zainteresowała się roślinkami, więc pozwoliłam jej do woli wąchać, dotykać i badać wszelkie badyle, a sama obserwowałam jak trzy starsze kobiety rządziły się przy karmieniu bezdomnych kotów i nie pozwalały przechodnim turystom dawać im jedzenia. Kotki były rzeczywiście urocze, cztery sztuki i wszystkie miały imiona: Blanco, Danone, Negrito i Sergio.


kot Madrileño Danone



Od kotków oderwała mnie mama ciągnąc do dalszych krzewów, które zapachem przypominay jaśmin. Już na horyzoncie zobaczyłam kolejne zwierzątka, tym razem kaczki, więc pod pretekstem obejrzenia interesujących drzewek, wyciągnęłam ją z krzewów i udałyśmy się w kierunku Palacio de Cristal.Tak też wyglądał nasz dalszy spacerek: mama w krzakach, a ja fotografując zwierzątka i zanim się zorientowałyśmy, minęło półtorej godziny i nie zdążyłyśmy już pójść na Plaza de Toros (plac corridy) który zwiedziłyśmy dużo później: dzień przed odlotem Mamy.



Do obejrzenia została nam więc kolejna ulica znana ze swoich uroków  turystycznych, nazywana Browadwayem Madrytu, gdyż właśnie tam wystawiane są najbardziej uznawane musicale, jak również ciesząca się sławą przechadzających się tuż obok prostytutek, słynna: Gran Vía, czyli Wielka Droga, a, żeby brzmiało bardziej swojsko: Marszalkowska.



Na Gran Vía wróciłysmy już metrem. Tam zrobiłyśmy sobie mały odpoczynek przy kawie i tam też zastała nas noc. Nie udało się nam więc zaliczyć ostatniego punktu wycieczki, Plaza de Espańa, gdzie wznoszą się jedne z najwyższych budynków Hiszpanii La Torre de Madrid, którego budowa datowana jest na 1957 rok, czyli tylko 5 lat po Palacu Kultury w Warszawie y el Edificio Espańa.



Musiałyśmy wracać do domu, gdyż kolejne dni zapowiadały pełne wrażeń i przygód wycieczki: następnego dnia wybrałyśmy się do Toledo (Mama oszalała z zachwytu nad bujną roślinnością na ogromnym dworcu Atocha) a potem wyruszyłyśmy z naszymi Hiszpanami na podboje wiatraków w La Manchy oraz dalej, na południe, do Cordoby i Sevilli. Ale to już inna historia i inne przeżycia w sam raz na kolejny odcinek tropem córki i Mamy...




Nasza trasa w skrócie:



Zaczęłyśmy na przystanku Metro ÓPERA, stąd kierując się na PLAZA ORIENTE


Z PLAZA ORIENTE udałyśmy się pod PALACIO REAL oraz LA CATEDRAL DE LA ALMUDENA.


Ulicą MAYOR dotarłyśmy do PLAZA MAYOR i tam zjadłyśmy obiad


O kilka kroków dalej połozona jest PUERTA DEL SOL, w okolicach której, oprócz wrażeń turystycznych, możemy zrobić zakupy


Dalej, ulicą ALCALA idziemy przez BANCO DE ESPAŃA aż do PLAZA DE CIBELES gdzie znajduje się ratusz madrycki EL PALACIO DE COMUNICACIONES. Dalej mijając  PUERTA DE ALCALÁ  doszłyśmy do parku RETIRO i stąd wróciłysmy do centrum metrem, wysiadając na stacji GRAN VIA kończąc tym nasz całodzienny spacerek.



Dla poszerzenia tej trasy, na co najmniej dwa dni:  przy plaza de Cibeles skręcamy do muzeum Prado. A po parku Retiro, zamiast wracać do centrum, można pojechać/pójść pieszo na Plaza de Toros. Bedąc na Gran Via, można skoczyć jeszcze na Plaza de Espańa.



Inne atrakcje:


Muzeum Reina Sofia


Plaza de Castilla (linia 1,9,10; aby na chwilkę wysiąść i zobaczyć krzywe wieże  Torres Kio)


dzielnica Chueca – hiszpanskie ´´Soho´´


ulica Fuencarral – na zakupy


Można też przejechać się kolejką linową teleférico z Casa de Campo, gdzie znajduje się też zoo, park atrakcji


Templo de Debod (przystanek metro: Plaza de Espańa)



Wyjasnienia do tekstu znajdziesz klikajac tu

2 komentarze:

Linki do artykułów w zapiskach « Zapiski z Hiszpanii pisze...

[...] plotkowaniu, stereotypach, small talk, imionach, (nie)tolerancji, pogodzie, narzekaniu, chwaleniu, tęsknotach, drobne dziwactwa Hiszpanow, o [...]

o Hiszpanii | Zapiski z Hiszpanii pisze...

[...] small talk, imionach hiszpańskich, (nie)tolerancji, pogodzie, narzekaniu, chwaleniu, tęsknotach, drobne dziwactwa [...]