Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Refleksje na temat życia w Hiszpanii. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Refleksje na temat życia w Hiszpanii. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 29 grudnia 2011

Cięcia, mrożenia i podwyżki, czyli...Szczęśliwego Nowego Roku w wydaniu hiszpańskim!

Kolejny rok już prawie za nami, a w Hiszpanii kryzys zatacza kolejne błędne koło. Czy 2012 przyniesie nam zmiany? Wszyscy w nadziei oczekują na cud, który miałby się pojawić z rąk nowego premiera Hiszpanii, Mariana Rajoy. 
To prawica wygrała w niedawnych wyborach i przejęła na siebie ogromny ciężar wyprowadzenia kraju z kryzysu. A jest z czego wyprowadzać. Bezrobocie waha się w granicach ok. 20 procent, w tym 40 procent wśród ludzi młodych. Było więc do przewidzenia, że Hiszpanie zmienią opcję polityczną. Ale już pierwszymi decyzjami Rajoy pokazał, ze obietnice wyborcze to...tylko obietnice i kropka.

Były premier Zapatero i obecny Rajoy
Ogłoszono pierwsze ważne decyzje. Ogromne cięcia w budżecie (między innymi na rozbudowę i modernizację kolejowej dumy Hiszpanii, RENFE), mrożenie płac urzędników państwowych i podwyższenie ilości godzin pracy i... to, czego obawialiśmy się najbardziej, a Rajoy przed wyborami zawsze wykluczał... podniesienie podatków.

Nie nastraja mnie to pozytywnie wobec wyzwań Nowego Roku. Hiszpania znów idzie w kierunku dziwnego wspomagania tych, którzy są od bardzo długiego czasu na bezrobotnym (przedłużono zapomogi 400 euro dla bezrobotnych, którym prawo do pobierania bezrobotnego się skończyło), zapominając o jakiś bardziej dalekowzrocznych rozwiązaniach i planach, tak, aby przede wszystkim polepszyć sytuację na rynku pracy, szczególnie wśród ludzi młodych. Wręcz przeciwnie. W nowym roku zamraża się wiele nowych miejsc pracy w sektorze publicznym, redukując liczbę policjantów i... nauczycieli.

Sam rząd też się wprawdzie nie oszczędził, wprowadzając cięcia 20-procentowe do pieniężnych dotacji dla hiszpańskich partii, ale...posłowie pozostawili swoje pensję nietknięte. Za to prawie 20 procent obniżą się pensje wysoko postawionych urzędników rządowych, którzy i tak zarabiają takie pieniądze, że nawet po tej obniżce będzie nam, zwykłym śmiertelnikom, do nich jeszcze bardzo daleko.

Jak cały ten kryzys widać w dniu codziennym?

Dla mnie to przede wszystkim nowo pojawiające się cliché w rozmowach typu small talk, które do tak niedawna, zawsze w dużej mierze bazowały na narzekaniu na pracę. Od jakiegoś czasu to też się zmieniło. Teraz nie narzeka się na pracę, a jeśli już to po cichu. Wytrzymuje się więc z zaciśniętymi zębami coraz gorsze warunki umów (umowy na czas nieokreślony są już rzadkością), niższą płacę i dodatkowe wymagania pracodawcy (nawet te niezgodne z prawem), a zamiast buntu, pojawia się bezsilność, która w small talk przekłada się na: Dzięki Bogu, że mam pracę, więc nie mogę narzekać!

Hiszpanie są w szoku, trawią nowe wiadomości w przeddzień Noche Vieja. Co wymyśli teraz rząd, żeby pueblo choć trochę obłaskawić? Uchylenie prawa o zakazie palenia na pewno wielu by ucieszyło i na jakiś czas uspokoiło - to właśnie przewiduję, że się stanie w przeciągu najbliższych miesięcy. A szkoda. Hiszpania znów jest na drodze do zatoczenia kolejnego błędnego koła, gdyż jak zwykle wybiera drogę na skróty, zamiast poważnie zastanowić się nad długofalowym działaniem... obym się myliła!

I tego, drodzy zapiskowicze, życzę sobie z całego serca w Nowym Roku.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Zapiski na szybko, czyli...

                                  Zapiski na szybko, czyli spostrzeżenia z dnia codziennego

30 grudnia  2011 * * *

Politycznie już ponarzekałam (artykuł o rychłych zmianach w Hiszpanii znajdziecie TU, czas więc na trochę pozytywnych przemyśleń. Jutro Noche Vieja i być może niektórzy z was spędzą ten wieczór w Hiszpanii. Dla tych, którzy sylwestrowych obyczajów w Hiszpanii nie znają, polecam przeczytać artykuł TU.

Jeśli będziecie się bawić w Madrycie, nie zapomnijcie wyskoczyć na Puerta del Sol i Gran Via, gdyż to tam tętnić będzie życie towarzyskie stolicy.


26 grudnia  2011 * * *

Byłam ostatnio w stolicy i wygłodniała prasy rzuciłam się na wszystkie darmowe gazety dostępne w Madrycie. Najpopularniejsze z nich to Qué!, 20 minutos oraz ADN. W jednej z nich znalazłam takie oto słowo, które powaliło mnie na nogi:

''lookazo''

Ta dziwaczna hybryda językowa to efekt ''zgrubienia'' (piszę o tym w artykule, który znajdziecie TU) połączonego z zapożyczeniem z języka angielskiego (więcej o tym zjawisku w hiszpańskim znajdziecie TU).
Zostawiam wam link do tego właśnie artykułu TU. Myślę, ze z kontekstu od razu można się domyśleć znaczenia tego słowa...! Z najserdeczniejszymi życzeniami świątecznymi żegnają się Zapiskazos!

piątek, 9 grudnia 2011

O braniu rzeczy za pewnik, czyli włoszczyzna po hiszpańsku




Życie za granicą nauczyło mnie wielu rzeczy, a w szczególności nie brania ich za pewnik. Rzecz jasna pewnych zmian należy się spodziewać, takich jak, na przykład, szok kulturowy, w mniejszym bądź większym stopniu, ale czemu nikt mnie nie ostrzegł, że małe, pozornie bzdurne pewniki, które wynosimy z naszego kraju zupełnie się nad tym nie zastanawiając, mogą zmienić swoją definicję, ba, przestać istnieć? Przecież pewniki, zgodnie ze swoim przesłaniem, mają być PEWNE! Przyznam szczerze, że nic mnie tak nie myli i gubi jak właśnie te szczególiki, które wciąż odkrywam,choć nie tak często jak na początku.

Któż bowiem mógł pomyśleć, że w Hiszpanii…

…włoszczyzna to nie do końca włoszczyzna. Rosół na bazie selera naciowego i białej rzodkwi z dodatkiem kapusty? Czy ci Hiszpanie mają dobrze poukładane w glowie? 

…nie ma rutynoskorbinu? No przepraszam bardzo: jak uczony lekarz może się krzywić w niedowierzaniu, skoro mu mówię, że potrzebuję RUTYNY, rozumiem, że rutynoskorbinu może nie być, no ale istnieje na pewno jakiś hiszpański odpowiednik z RUTYNĄ…i nie chodzi mi o rutynę dnia codziennego, na Boga!

…nie ma kawy Tchibo ani Jacobs? To co jest? Illy? Davidoff? Pani ekspedientka mamrocze, że jakąś Marcille czy La Estrella mają. Pierwszy raz w życiu słyszę.

…herbatę się przygotowuje w mikrofalówce, a czajnik uchodzi za niepotrzebny wydatek i kaprys godny tylko Anglików? Wczoraj w pracy w stołówce ktoś postawił piękny czajnik z gwizdkiem, na co od razy pojawiły się komentarze, że to pewnie sprawka Mary i Paula. Ugryzłam się w język, bo już chciałam zwrócic uwagę, że Polacy nie Anglicy, a w wielkiej estymie czajniki mają. Poza tym przestańcie nazywać czajnik (hervidor) zaparzaczem do herbaty (tetera, mylnie używana przez Hiszpanów na nazywanie czajnika, co tylko dowodzi, jak rzadko jest używany)! Każdy przecież wie, że CZAJNIKA używamy nie tylko do zaparzenia herbaty, ale i do wielu innych niezbędnych czynności, takich jak sparzanie skórki pomidorów (żeby się do żołądka skórka nie przykleiła, nie wiem czemu ten pewnik jest przyjmowany w Hiszpanii z ogromnym zdziwieniem?) czy zalewania kawy (pytanie Hiszpanów czy pijemy też fusy pomijam milczeniem).

…nie wiedzą, że trzeba dbać o florę bakteryjną naszych jelit, bądź też innych ważnych narządów,  w szczególności po terapii antybiotykowej? Kiedy pierwszy raz brałam antybiotyk w Hiszpanii i chciałam kupić ‘’dobre bakterie’’ w tabletkach, pani w aptece dwoiła się i troiła, żeby zrozumieć o co mi właściwie chodzi. W końcu znalazłyśmy odpowiedni preparat, ale nie było to dla niej oczywiste, ani dla lekarzy, którzy antybiotyki chętnie przepisują. Należy tu dodać, że wiele antybiotyków jest dostępnych bez recepty, wystarczy tylko ładnie aptekarza poprosić, który po szybkiej diagnozie wypisze odpowiedni specyfik. Czemu więc Hiszpanie się dziwią, że należą do krajów o najwyższej antybiotyko-odporności?

…nie lubią najwyraźniej kąpieli z bąbelkami. Dostać tu płyn do kąpieli graniczy z cudem. A, jak się ostatnio okazało, pomiędzy ´´gel de baño´´ (pły do kąpieli) i ´´gel de ducha´´ (płyn pod prysznic) nie ma żadnej różnicy, Hiszpanie używają tych dwóch słów zamiennie i jest to zwyczajne mydło pod prysznic w płynie. Zawsze mi się wydawało, że ´´żele do kąpieli´´ w Hiszpanii są jakieś mało… bąbelkowe. Teraz już wiem dlaczego.

…nie wiedzą, że dziesiąta godzina to pora, w której nie dzwonimy, nie krzyczymy, nie idziemy w gości i ogólnie uważamy, żeby cicho być, bo sąsiedzi idą powoli spać. Dla Hiszpanów takim pewnikiem jest godzina 15-16, kiedy (ci co mogą) udają się na sjestę. Kto słyszał o ciszy nocnej w dzień??

…w Madrycie jest grzechem nie pic wody prosto z kranu, przecież to najczystsza woda w całej Hiszpanii. Zamawiają w restauracji ‘’una jarra de agua’’ (dzbanek wody), dostaniemy wodę z kranu z lodem, za którą nie trzeba płacić. Wydawanie pieniędzy na wodę mineralną to rozpusta, twierdzą wszyscy moi znajomi, a jej gotowanie to strata czasu. Jak to? Każde dziecko przecież wie, że kranówkę należy najpierw dobrze przegotować (kolejny dowód na niezwykłą użyteczność czajnika). Nikt mi nie jest w stanie przemówić do rozsądku, choć wielu próbowało. Z Madrytu czy nie, kranówa to kranówa i jako dobrze szanująca się  Polka nigdy jej nie zaufam.

Dzięki Bogu, nie wszystkie pewniki zostały przekręcone w tym dziwnym kraju. Na szczęście można sobie z Hiszpanami bez większych przeszkód ponarzekać i na ´´Jak się masz´´ wcale nie trzeba odpowiadać ´´Dobrze´´, na pogodę zawsze można znaleźć haka, a o zdrowie nie tylko wypada, ale i należy dopytać, szczególnie, jeśli wiemy, że nasz rozmówca miał ostatnio na tym gruncie problemy. Dlatego też mimo tego, iż pewne pewniki nie są w Hiszpanii tak pewne, inne istotne pewniki pozostają pewnikami, co pewnikiem ratuje mnie od stracenia pewności, że na coś się jednak przydają.

niedziela, 4 września 2011

Pięć lat minęło, czyli...

Niedawno minęło okrągłe pięć lat, od kiedy wylądowałam na lotnisku w Alicante, bez biletu powrotnego i poważnych planów w głowie, ale za to z zapasami niesamowitej energii i przekonaniem, że nawet, jeśli się nie uda, to trzeba chociaż spróbować.

Minęło więc połowę dekady, czasem szybciej, czasem wolniej, raz lepiej, raz gorzej, ale...co tu dużo kryć, MINĘŁO. Siedzę sobie teraz w moim spokojnym pueblo, obok Hiszpan słucha Goodbye Argentina, za oknem niezawodne słońce, jest godzina prawie 16, niedziela, panuje cisza i spokój, jakiego nawet w nocy nie można tu uświadczyć. To znak, że czas zacząć sjestę. Co bym robiła teraz, gdybym mieszkała w Polsce?

Minęło więc te parę lat, okres, który może się wydawać dla niektórych zaledwie westchnieniem. Dla mnie jednak to cały zbiór doświadczeń tak skrajnych, że czasem mam wrażenie, iż mogłabym nimi wypełnić co najmniej dwadzieścia lat życia. Z pewnością pod kątem nauki rzeczy nowych nie mogę porównać tego okresu z żadnym innym. Nowe wszystko: język, ludzie, kultura, obyczaje, pogoda, rodzina, wymagania, praca, dom. I choć już tak nowe się nie wydaje, wciąż zaskakuje i uczy pokory wobec siebie samej, żeby nie ufać zbytniej pewności siebie i wciąż jednak obserwować. Czasem męczące jest to ciągłe poczucie bycia na standby...a czasem dodaje skrzydeł.

I ta rocznica spędzenia pięciu wiosen w tym odległym niegdyś dla mnie kraju rodzi pytania, które często muszą pozostać retorycznymi: Czy mam prawo po tych pięciu latach twierdzić, że coś wiem o Hiszpanii i że poznałam już wszystkie aspekty jej kultury? Czym dla mnie właściwie ta Hiszpania jest? Moją drugą ojczyzną czy raczej przystanią, przystankiem na parę, paręnaście, parędziesiąt lat? I wreszcie: było warto?

Pięć lat, długo czy nie, dało mi czas na przyzwyczajenie się lub przynajmniej przyswojenie pewnych Wielkich Nowości. Język już raczej nie stanowi dla mnie przeszkody w komunikacji, bo zdałam sobie sprawę, że bariery międzyludzkie tworzą się w większości przez nieporozumienia międzykulturowe lub po prostu przez zwykłe różnice charakterów. Obyczaje kulturowe już nie szokują, bo wiem, czego mogę się spodziewać. Są takie, które bardzo mi przypadły do gustu; inne prawdopodobnie zawsze będę przełykać jak gorzką pigułkę, zachowując przy tym pogodny wyraz twarzy.

Kiedy pięć lat temu przekroczyłam pierwszy raz próg domu w La Manczy i zdałam sobie sprawę, że to początek niezwykłej przygody, jakkolwiek by się ona nie skończyła, nie mając wielu oczekiwań i  żywiąc tylko jedną nadzieję: nauczyć się jakoś żyć z tą ogromną tęsknotą za Bliskimi, których zostawiłam tysiące kilometrów stąd. I choć co prawda nie błądzę już po internecie gorączkowo poszukując połączeń lotniczych, łudząc się, że istnieje jakaś super oferta na jutro rano z powrotem na wieczór, to poziom bólu jest taki sam jak na początku, uparcie się mnie trzyma,a czas nie okazał się na niego skutecznym lekarstwem.

Pięć lat i dwa miesiące później, czas nadal płynie, raz szybciej, raz wolniej, raz lepiej, raz gorzej, ale...co tu dużo kryć PŁYNIE. Jest już szósta po południu, sjesta powoli dobiega końca i słyszę pierwsze głosy sąsiadów. Hiszpan siedzi wciąż obok mnie, słucha swoich nostalgicznych piosenek, a ja, patrząc na niego, uśmiecham się do siebie i wiem, że póki co, przynajmniej ostatnie z moich retorycznych pytań ma jednak odpowiedź: TAK.




piątek, 18 grudnia 2009

No tak, jesteśmy w Hiszpanii, czyli jak przetrwać chapuzę

Wszystko było przygotowane i zapięte na ostatni guzik: obsługa została poinformowana o zbliżającej się konferencji, przeprowadzilismy próbę generalną sprzętu i z czystym sumieniem udaliśmy się do domów z perspektywą długiego weekendu przy doskonałej pogodzie. Cztery dni później witamy delegację z Niemiec i towarzyszymy im w napięciu, żeby przynajmniej zaczęło się bez żadnych wpadek. Wchodzimy do sali. Konsternacja. Gdzie podziały się wszystkie kable? Ramón z serwisu informatycznego pyta Javiera z działu instalacji, Javier zapewnia, że wszystko było przygotowane przed długim weekendem, na co ktoś z tyłu dorzuca, że wszystkiemu są winne sprzątaczki, które POSPRZĄTAŁY salę konferencyjną. Z duszą na ramieniu idę poinformować Niemców. Kiedy mówię im, że przykro nam, ale trzeba będzie poczekać jeszcze chwilę, gdyż wszystkie kable zostały sprzątnięte, ci wybuchają śmiechem i kwitują ze złośliwym uśmieszkiem: no tak, jesteśmy w Hiszpanii.



No tak, jesteśmy w Hiszpanii. Ile razy słyszałam już tą wymówkę i to z ust samych Hiszpanów. Chapuza. Chapuceros. Es una vergüenza 1. Wszystko ma w życiu swoje tempo, a tempo w Hiszpanii to pojęcie opierające się na innych zasadach niż w krajach o nielatynowskiej duszy. Doskonały klimat na wakacje, ale życie codziennie to nie urlop: zawsze coś się zepsuje, coś trzeba załatwić, złożyć reklamację... Drżę na myśl, że muszę wezwać serwis do zepsutej zamrażarki, a na dodatek mamy jeszcze lato.



Lato. Madryt przecudownie pusty. Można nawet znaleźć miejsce do zaparkowania, nie wspomnę już o zdecydowanie zmniejszonym ruchu ulicznym i sporadycznych wręcz korkach. Wszystko ma jednak swoją cenę; wakacje to bowiem czas na tzw jornada intensiva / horario de verano, co w skrócie oznacza, ze wiele osób i usług dostępne są tylko do godziny 14-15, o ile w ogóle są dostępne. Weźmy na   przykład przypadek kluczy do naszego mieszkania. Wprowadziliśmy się w drugim tygodniu lipca i do tej pory musimy się męczyć z jedną parą. Firma, która nam wynajmuje mieszkanie twierdzi, że dorobienie kluczy zapasowych jest możliwe tylko w Bilbao. Do tego należy dodać horario de verano...i wszytko jasne, trzeba cierpliwie poczekać2. Ale zawsze przecież istnieją tajemnicze las hojas de reclamaciones3.



“Existen hojas de reclamaciones a disposición de los clientes ´´ widnieje praktycznie w każdym porządnym comercio. Zawsze mnie kusiło, żeby z nich skorzystać, choć słyszałam, że w praktyce nie działają, giną po drodze w biurokratycznej dżunglii. A naprawdę czasem aż się prosi zareagować. Idę do Ministerstwa Edukacji, do punktu informacyjnego przydzielonego specjalnie do tematu nostryfikacji (homologación). Kolejka przeogromna, na szczęście z numerkami (nie ma większej katastrofy niż niezorganizowana kolejka w Hiszpanii). Po godzinie cierpliwego znoszenia hałasu, gorąca i dzikich tłumów interesantów, idę z garścią papierów i ulotką informacyjną do stanowiska drugiego. Nie jest to mój pierwsz raz, przyszłam tylko upewnić się, czy wszystkie papiery mam w porządku. Po moim pierwszym zdaniu, w którym dopytuję, czy dobrze zrozumiałam jeden z głównych punktów instrukcji, Pani już się niecierpliwi. Pada więc agresywne: Pero vamos a ver4. po czym Pani stwiedza, wyrywając mi przy tym papiery z ręki, że ja zapewne nie przeczytałam w ogóle ulotki, bo przecież tam wyraźnie jest podana odpowiedź na moje pytanie. Stuka przy tym w blat przydlugimi paznokciami. Nie daję się zbić z tropu i ze spokojem domagam się odpowiedzi, ale Pani nie ułatwia mi życia, podsuwając mi ulotkę i mówiąć zgryźliwie: Proszę, niech Pani to sobie przeczyta na głos.



Nie wspomnę już o dwóch kradzieżach, które miałam nieprzyjemność zgłaszać na komisariacie: jedna dotyczyła mnie, druga mojej nie mówiącej po hiszpańsku koleżanki po fachu z Niemiec. Różnica pomiędzy mną, a nią była taka, że ja bez dalszego dopytywania przyjęłam informację, iż do mnie zadzwonią, jeśli się coś w mojej sprawie wydarzy. Niemka natomiast nie dała za wygraną i pogoniła mnie po madryckich komisariatach , gdyż nie mogła uwierzyć, że nie można dowiedzieć się samemu co stało się z jej raportem. Efekt był taki sam: jak nie zadzwonią, to się nie dowie. Do dziś skrycie podejrzewam, że istnieje jakiś system, gdzie można jednak stan raportu sprawdzić, tylko, że nikomu się po prostu nie chce zawracać sobie tym głowy.



Kolejna wszechobecna cecha Hiszpanów, na którą trzeba bardzo uważać: prawdziwy Hiszpan nie przyzna się, że czegoś nie wie. Prędzej wymyśli coś na poczekaniu lub powtórzy zasłyszaną gdzieś plotkę. Przez takie nastawienie w moich pierwszych dniach pracy, zdołałam wprowadzić niezły zamęt i doprowadziłam do tego, że dano mi autoryzację do robienia rzeczy, do jakich absolutnie nie miałam prawa. Ba, przeszłam nawet przyspieszony kurs do obsługi programu, który, jak się później okazało, w ogóle nie leżał w zakresie moich obowiązków! A wszystko przez to, że cały ogonek osób mnie nie doinformował, a reszta, przez niedoinformowanie, udzieliła mi dostępu do danych, o jakich wielu mogło sobie tylko pomarzyć.



Oczywicie zdarzają się i bardzo chwalebe wyjątki, gdzie obsługa klienta, pacjenta czy informacja jest na przyzwoitym poziomie, takie sytuacje docenia się więc tym bardziej. Pewnego dnia poszliśmy do lekarza pierwszego kontaktu i pani doktor poświęciła mi nie tylko więcej niż pięć minut swojego czasu,  ale też i dokładnie zbadała. Mój biedny Hiszpan, przyzwyczajony do chapuzy na każdym kroku, pogratulował osłupiałej ze zdziwienia pani, profesjonalizmu i poważnego podejścia do pracy.



Jak przetrwać więc chapuzę.



Wyjście pierwsze: poddać się, nie tracić nerwów i mieć nadzieję, że samo się rozwiąże


Wyjście drugie: złożyć reklamację, domagać się swoich praw i tracić nerwy


Wyjście trzecie (rada mojego Hiszpana): grozić, znaleźć czuły punkt i uderzyć. Patrz punkt 2 wyjaśnień



Poza tym jeśli załatwiamy ważną dla nas sprawę, zawsze należy sprawdzać podaną informację dwa razy, nawet jeśli osoba, która nam ją podaje, wydaje się byc stuprocentowo przekonana, że ma rację. Z własnego doświadczenia też wiem, że Hiszpanie często nie biorą pod uwagę faktu (być może niektórzy celowo) iż jesteśmy obcokrajowcami i język hiszpański nie jest naszym językiem ojczystym. Prosząc więc o informację lub wyjaśnienia nie liczcie na taryfę ulgową pt Będę mówił wolno, wyraźnie i w punktach. Rozwiązania, które stosuję ja, są trzy: (1) poprosić grzecznie delikwenta o zwolnienie lub (2) przetrzymać fazę rozkręcenia się i poczekać aż dojdzie do zakończenia, zazwyczaj najważniejsze informacje pojawiają się na końcu, jest to technika dla osób cierpliwych i wyćwiczonych w ‘’wyławianiu’’ tylko tych informacji, które nas interesują. Na koniec rozwiązanie trzecie, dość drastyczne, ale w przypadku nieprzychylnych okoliczności działa świetnie: przerzucić się na angielski. Zazwyczaj Hiszpanie tracą całą swoją pewność siebie, jeśli muszą mówić po angielsku.



Przyznam szczerze, że wiele juz przeżyłam próbując okiełznać chaotyczne podejście Hiszpanów do obsługi klienta i informacji. Obecnie jestem na drugim poziomie wtajemniczenia pt ‘’Wszystko na spokojnie, nie tracić nerwów’’. Mam nadzieje, że kiedyś dotrę na poziom trzeci, w którym bez wahania i z pewnością siebie odpowiedziałabym Pani z urzędu: Pero vamos a ver...


I potem sypnęłabym jakimś błyskotliwym tekstem, po którym Pani pewnie wyrzuciłaby mnie z urzędu, ale przynajmniej ja poczułabym się lepiej.






Wyjaśnienia


1.chapuza – spartaczona robota, chapucero - partacz


Es una vergüenza - to wstyd



2.  W dniu, w którym pisałam ten tekst, klucze pojawiły się wieczorem. I rzecz jasna nie działały. Mój Hiszpan się zdenerwował, zagroził, że nie będziemy płacić czynszu i pojawiło się rozwiązanie nieoczekiwane, ale efektywne: w przeciągu piętnastu minut zmieniono nam cały zamek i wręczono nam trzy pary kluczy. Ot i Hiszpan jak chce, to potrafi.



3. Las hojas de reclamaciones czyli formularze do składania reklamacji



4. Vamos a ver – Jeden z najczęściej używanych wypełniaczy w mowie potocznej( po angielsku filler/ hiszp. muletilla), który niewiele wnosi znaczenia do wypowiedzi. W zależności od kontekstu można to przetłumaczyć jako ‘’Spojrzmy/Zobaczmy’’ lub, jeśli ktoś jest zdenerwowany, coś w stylu ‘’Ale zaraz, chwileczkę’’ Wiecej o tym zjawisku przeczytasz tutaj

sobota, 12 grudnia 2009

List do G.

Kochany G!


I kolejna dobra dusza opuściła Polskę. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że coraz węższe staje się grono osób, które mogę odwiedzić i wyciągnąć na kawę w Warszawie. Ściska mnie coś w środku na myśl, że kiedy pojadę teraz na Święta do domu i jak zwykle zrobię przystanek w Stolicy,nie będę miała możliwości delektowania się Twoją pyszną latte, ani naszymi wielogodzinnymi rozprawami o wszystkim i o niczym,w Twoim przytulnym mieszkanku przy Placu Konstytucji. Wiem, powiesz, że teraz możemy się spotykać w twojej nowej zastępczej ojczyźnie, jesteś teraz mnie o te parę kilometrów bliżej, ale to już będzie inny smak, którego trzeba się będzie nauczyć, podczas gdy kawowe wspomnienia z twojej ciasnej kawalerki muszą powędrować tam, gdzie ich miejsce, do kolejnej zamkniętej juższuflady.


Twój wyjazd nastroił mnie nieco nostalgicznie. Twoja nieukrywana radość, wręcz euforia, podszyta jednak ledwo wyczuwalnym lękiem, przypomina mi moje pierwsze chwile poza domem, moje pierwsze nadzieje i rozczarowania. Pamiętam bardzo dobrze te emocje, które wahały się od wybuchów niepohamowanego szczęścia do napadów paraliżującego strachu i zwatpienia.Osiągnęłam, to, do czego dążyłam i byłam podzielona między smutkiem zostawiania czegoś, co dobrze znałam i kochałam, a niepojętym wręcz pragnieniem poznawania nowych rzeczy i wrażeń.Wydaje mi się, że być może dlatego moje ciało nie nadążało zamną. To tak, jakby duch wspinał się coraz wyżej i wyżej, areszta w zadyszce krzyczała: STOP, dalej nie damy rady. Te pierwsze miesiące były więc przetykane martwieniem się o dziwne sygnały, jakie wysyłało moje oszołomione ciało, a ekstazą, ktorą doświadczałam pokonując coraz to nowe przeszkody, choc te,jak czas później pokazał, okazały się tylko małą zaprawą przed tym, co szykowały dla mnie kolejne przygody na mojej tierra incognita.


Zapewne wielu z twoich przyjaciół, którzy zasmakowali już życia poza granicami kraju, szczodrze zdążyli już cię obdarować radami i spostrzeżeniami na temat emigracyjnych wyzwań. Ja jednak myślę, że każdy po swojemu dochodzi do własnych rozwiązań, choćby dlatego, że kierują nami inne pobudki, znajdujemy się w innych warunkach, kiedy wyjeżdzamy lub, tak po prostu... jesteśmy psychicznie inaczej zbudowani. Moje początki nie mają przecież nic wspólnego, z początkami mojej drogiej M, która przyjechała tu z negatywnym i niechętnym nastawieniem i kosztowało ją wiele czasu i dobrej woli, żeby pogodzić się z tą nieco narzuconą na nią przez los decyzją...przeszła więc inne etapy niż ja. U mnie było zupełnie odwrotnie. Przyjechałam pełna dziecięcej naiwności, a po ponad trzech latach pobytu zdążyłam już spaść mocno na ziemię, choć,tak jak Ci napisałam w ostatnim mailu, wciąż mam w sobie duże pokłady nieusprawiedliwionego optymizmu.


Z drugiej strony jednak chyba się nie będę za bardzo mylić, jeśli powiem, że jest parę aspektów pobytu za granicą, które dotykają nas wszystkich, lub prawie wszystkich-emigrantow. Czy nie ogarnia nas przeciez czasem ta dziwna tęsknota za rzeczami, na które w kraju nie zwracaliśmy w ogóle uwagi? Czy nie uderza nas jakiś zapach lub widok tak znajomy, że aż boli, gdy sobie zdajemy sprawę, że to tylko uczuciowa fatamorgana, bo przecież ten zapach jest o 2 tysiące kilometry stąd? Ile razy byliśmy o krok od kupienia biletu na najbliższy lot, żeby choć chwilę móć spędzić z tymi, których zostawiliśmy tam, tak daleko, że czasem wydaje się, że należą do innego wymiaru rzeczywistości? To pragnienie sprawdzenia, że rzeczywiście tam są,że nie zapomnieli, że czekają na nas tak, jak my czekamy na nich... i gniew, który ogrania nas, gdy milczą, nie pamiętają...a potem panika...że ich straciliśmy przez tą cholerną odległość... i fala ulgi, gdy do skrzynki spływa wyczekiwany mail z wyczekiwanymi słowami...tęskni, pamięta,...ale na jak długo, pyta nas w środku ten diabełek, ten sam, odpowiedzialny za inne (nie)racjonalne pytania. I w końcu... czy nie przejmuje nas czasem ta histeryczna chęć wykrzyczenia kolejnej złośliwej pani, która patrzy na nas z wyższością, że jej język ojczysty nie jest naszym... czy nie rodzi sie wtedy w nas ten bunt, żeby odegrać się na niej, ale po polsku?


A potem jedziemy do tej naszej wytęsknionej ojczyzny i... coś nie gra, coś zawodzi i nie do końca potrafimy określić to coś, choć Coś nam towarzyszy na każdym kroku. Na początku wszystko drażni, oszałamia, myli. Jestem już u siebie, czy u siebie to jednak tam, a nie tu? Czemu tak bardzo tęsknię za tamtym, skoro tak usilnie pragnęłam, by być tu? Czasem więc szukam tych swoich wydeptanych ścieżek w tej starej-nowej  rzeczywistości i ich nie znajduję. A potem przychodzą porównania... a czemu słońce nie świeci, czemu nikt z nikim nie rozmawia, czemu wszyscy zostają w domu, a ulice są puste...czemu...?


Kochany G, i widzisz, miał być to list otuchy, a w końcu wyszły ze mnie słowa, które nosiłam w sobie od bardzo długiego czasu, słowa gorzkie i wybrały sobie Ciebie na ich adresata. Naprawdę miało być inaczej, sielankowo, krótko...może z kilkoma poradami, wiesz, coś w stylu: nie martw się, wszystko się dobrze ułoży, może na początku będzie cięzko, ale to przejdzie po paru miesiącach i znając Ciebie, doskonale sobie dasz radę, trzymam kciuki i umawiamy się na kawę w Brukseli, na którą mam ogromną ochotę, bo przecież nie o miejsce, ani o kawę tak naprawdę chodzi, lecz o bycie z przyjacielem, nieważne czy w Warszawie, w Madrycie czy w Brukseli....


… i nagle dociera do mnie, że oba listy nie mijają się z prawdą, każdy na swój sposób.


Kochany G, przesyłam Ci gorące uściski i czekam na wieści z twoich podbojów.


Twoja M

wtorek, 18 sierpnia 2009

Co kraj to obyczaj, czyli jak Jorge Wierny z Łąki zawrocil w glowie Ewie Z Rzeki Źródła

Pewnego dnia rozmawialam sobie z moimi kolegami z pracy na temat hiszpanskich imion i nazwisk. Jak wiecie, Hiszpanie maja dwa nazwiska: jedno po ojcu, drugie po matce. Przyznalam wiec, zgodnie z prawda, ze nazwiska hiszpanskie szalenie mi sie podobaja i, ze brzmia niezwykle romantycznie. Jak mozna nie zachwycic sie takimi, na przyklad,nazwiskami:

Eva Z Rzeki Źródła (Del Río Fuente)
Jorge Wierny z Łąki (Leal del Prado)
Maria znad Morza Róża Pokój (Maria del Mar Rosa Paz)
Maria del Carmen z Kwiatu Piękna ( Maria del Carmen de la Flor Bonita)

Same imiona hiszpanskie, oprocz powtarzajacych sie do upadlego Juana, Carlosa czy Maria, maja pokazny poczet dosc oryginalnych imion religijnych, takich jak:
Rosario (Rozaniec – imie zenskie, bardzo popularne)
Ascención ( Wniebowstapienie-imie zenskie)
Resurreción (Zmartwychwstanie- rowniez imie zenske)

I oczywiscie Maria Jesús badz tez (dla chlopcow) Jesús Maria Dodam w tym miejscu, ze raz sie niegrzecznie pani w twarz rozesmialam, jak mi powiedziala,ze ma na imie Inmaculada Concepción (Niepokalane Poczecie). Oczywiscie od razu sie opanowalam widzac, ze Pani nie zartuje...

Oprocz tego zdarzylo mi sie tez uslyszec imiona takie jak: Generoso (Szczodry) Passión (Namietnosc) Modesto (Skromny) Consuelo (Pocieszenie/imie zenskie)

Nie wszystkie nazwiska czy imiona hiszpanskie sa jednak takie poetyczne… Abraham pewnego dnia otrzymal telefon od klientki, ktora sie nazywala Cerda (dla niewtajemniczonych: cos w stylu naszego obrazliwego ´´Zdzira´´) Abraham ledwo sie nie rozesmial w sluchawke i zapytal:
W czym moge pani pomoc, pani Zdziro?
Señora Zdzira sie bardzo zdenerwowala, gdyz jej nazwisko mialo akcent na ostatnia litere (Cerdá) co zupelnie –ponoc-zmienia brzmienie slowa. Problem tkwil w tym, ze system komputerowy w firmie Abrahama nie rozpoznaje akcentow. Pozniej dowiedzielismy sie, ze jest to nazwisko –nie tak rzadkie- z Kraju Baskow…

Na koniec niektore nazwiska, ktore padly w naszej dyskusji na temat pieknych nazwisk hiszpanskich, wszystkie sa autentyczne:

Dolores de Barriga (Bole Brzucha)
De Oro Pulido (Z Wypolerowanego Zlota)
Conejo Enamorado (Zakochany Zajac)

Wyobrazcie wiec sobie, ze Jorge Wierny z Łąki zakochuje sie w Ewie Z Rzeki Źródła, w wyniku czego na swiat przychodza ich dzieci. I powiedzcie mi, czy istnieje cos bardziej romantycznego niz owoc tego zwiazku, ktory nazywalby sie: Anna Maria Wierna Z Rzeki ?

czwartek, 18 czerwca 2009

Jak Hiszpanie wzięli byka za rogi, czyli o corridzie

O corridzie (hiszp. corrida de toros) pisać subiektywnie do końca się nie da. Jest to temat, który nie tylko za granicami Hiszpanii budzi wiele kontrowersji. Rozmawiając z Hiszpanami, usłyszałam wiele opinii, których wspólnym mianownikiem były dwie rzeczy... mieszający się wstyd z podziwem. Wstyd, z wiadomych powodów, w końcu jest to bardzo okrutna sztuka zabijania zwierzęcia. Ale pojawia się i podziw dla właśnie tej sztuki, gdyż do takiej rangi urosły już walki byków, a torreadorzy to bożyszcze tłumów i bohaterzy pierwszych stron hiszpańskiej prasy brukowej. I tak oto wyłania się nam okrutna twarz...no, właśnie, czyja... Hiszpanii...?

Corrida wchodzi oficjalnie na areny hiszpańskie w wieku osiemnastym. Przed wiekiem osiemnastym, istniały, co prawda, pokazy walk byków urządzane przez wędrownych ‘’matatoros’’, ale nie miały one takiego prestiżu i popularności, jaką zaczęły zdobywać za panowania Felipe V. Właśnie wtedy narodziły się wszystkie najważniejsze reguły walki, które w późniejszym czasie ulegały niewielkim modyfikacjom. Sama walka jest widowiskiem dokładnie zaplanowanym i polega na powolnym przygotowaniu byka do ciosu ostatecznego: od rozdrażnienia go specjalnymi płachtami, poprzez wbijanie włóczni oraz lanc, aż do kulminacyjnego punktu całego spektaklu, kiedy na arenę wkracza matador, aby zabić konające już zwięrzę specjalną szpadą, prosto w kark. Jeśli matador jest dobry i udaje mu się trafić w specjalne miejsce na karku za pierwszym razem, tłum szaleje w zachwycie, a on może zabrać sobie na pamiątke odcięte ucho ofiary... Brzmi krwawo i zapewniam was, że właśnie tak jest.

Innym mrożącym krew w żyłach zwyczajem to biegi byków (tzw.encierro) przez ulice miasta Pamplona.  Aż trudno mi było w uwierzyć, że można się posunąć w swojej głupocie do takich granic, dopóki sama tego nie zobaczyłam w transmisjach telewizyjnych. Rozwścieczone byki biegające na oślep po ulicach miasta i rzucające się na nich tłumy ludzi. Jak zapewne łatwo sobie wyobrazić, każde takie widowisko kończy się ofiarami śmiertelnymi nie tylko w bykach. Zadziwiająca jest też przy tym ogromna liczba fanatyków ‘’encierro’’, którzy zjeżdzają się celebrować to wydarzenie z całego świata!

Jeśli już zdążyliście pomyśleć sobie, że Hiszpania to kraj bezlitosnych barbarzyńców, weźcie pod uwagę dwa następujące fakty. Po pierwsze, według sondaży* przeprowadzanych regularnie od trzydziestu lat, zainteresowanie Hiszpanów corridą z roku na rok spada - dziś już tylko ok. 30 procent deklaruje się zwolennikami corridy i jest to znaczący spadek, gdyż jeszcze w latach siedemdziesiątych, poparcie to sięgało 55-ciu procent. Warto też przy tym dodać, że to ludzie powyżej sześćdziesiątki stanowią znaczną część wielbicieli walk byków. Po drugie, o czym wspomnę w kolejnym paragrafie, winę za popularność tych masakrycznych rozrywek ponoszą też sami turyści!

Czy można liczyć na to, że Hiszpanie wprowadzą zakaz urządzania corridy? Niestety, tam gdzie są duże pieniądze, nikt łatwo z nich nie zrezygnuje. A wrzący z oburzenia przeciwnicy walk byków z innych krajów powinni też wstydzić się za swoich turystów, którzy skutecznie wspomagają swoimi pieniędzmi cały business kręcący się wokół corridy: bilety na spektakle potrafią sięgnąć 120 Euro. A popyt przerasta podaż...

Walki byków istnieją również w innych krajach: głównie w Ameryce Południowej oraz w kraju, gdzie byków podczas widowiska się nie zabija, czyli w Portugalii. Ja na corridzie nigdy nie byłam i absolutnie nie mam zamiaru w niej uczestniczyć, choć trzeba przyznać, że same stadiony,tzw. plaza de Toros, na których odbywają się walki byków, są rzeczywiście warte zobaczenia. Architektura Plaza de Toros w Madrycie naprawdę olśniewa i aż żal ściska, że za jej ścianami rozgrywa się taka masakra, krwawa rzeź, ostateczna agonia...
...ludzkości...

PLAZA DE TOROS w Madrycie




Żródła, z których skorzystałam oraz do poczytania na ten temat:

Sondaże:

Zapiski nietypowe, czyli o tęsknotach i pustce

Mialam pisać o Lanzarote, ale nagle naszedł mnie nastrój na napisanie czegoś czysto blogowego. Zazwyczaj staram się nie schodzić na swoje tematy i opisywać raczej co widzę obok, ale dziś poczułam chęć na trochę zwierzeń.



Jak byłam mała, Hiszpania wydawała mi się krajem zupełnie egzotycznym, gdzie słońce świeci 24 godziny na dobę, wokół rosną same palmy, a jego mieszkańcy to ciemni Latynosi, którzy mieszkają na plaży. Potem przez wiele lat w ogóle się nad tym nie zastanawiałam myśląc raczej o Anglii lub o Niemczech, gdzie od czasu do czasu  bywałam, ale nigdy z zamiarem zostania tam na stałe. Jeszcze jak pracowałam jako nielegalna au-pair w Anglii i obserwowałam życie rodziców dziewczynki, którą się opiekowałam, przysięgłam sobie, że z Polski nigdy nie wyjadę i, że za żadnego obcego się nie wydam :-D  Jak zwykle życie zweryfikowało moje postanowienia i zupełnie tego nie planując, zostawiając za sobą moje cieplutkie i wygodne życie w Warszawie, przyłączyłam się do mojego Hiszpana na dobre i na złe.



Być może dlatego mam trochę inne spojrzenie na życie w Hiszpanii; nigdy go nie idealizowałam, ani nie miałam wysokich oczekiwań...Doceniam to, co mam i wiem doskonale, czego mi brakuje - ani więcej ani mniej.




Jak ja tęsknię za Polską!



A kiedy jestem w Polsce, tęsknię za Hiszpanią. Mam takie chwile, jak dziś, że wystarczyłby jakiś mocniejszy impuls, a pognałabym na lotnisko i wsiadłabym w pierwszy lepszy samolot, żeby choć na moment zobaczyć się z rodziną i powędrować do moich miejsc. Może akurat wpadłam w taki nastrój, bo przyjeżdza do mnie w odwiedziny Grześ, z mojej Polski, a wraz nim, powiew znajomych zapachów... znów będę podglądać jego oczami Warszawę i wyobrażać sobie  jej szum, a on pewnie zachwyci się Madrytem i  jak zwykle po powrocie do kraju zacznie się zastanawiać nad emigracją. Chyba tak to już jest, że nie mając czegoś, będziemy tego pragnąc tym bardziej...



Mój Madryt nie jest mój.



Nie możemy się jakoś zaprzyjaźnić, jeszcze pewnie za wcześnie, choć dumnie go pokazuje wszystkim swoim gościom i zachwycam się nim, szczególnie wtedy, gdy cały tonie  w słońcu. Ale jego hałas i pośpiech mnie męczy. Niewiele mogę zresztą z  Madrytu skorzystać; dni wypełnione po brzegi pracą, a w weekendy zazwyczaj jedziemy odetchnąć do pueblo. No właśnie: moje pueblo....



Moje  pueblo przygarnęło mnie na rok. Bawiło mnie i ciekawiło, gdyż tak bardzo się różniło od pueblo, z którego pochodzę ja. Moje pierwsze obserwacje, pierwsze doświadczenia, przełamywanie lodów z Hiszpanami i przełykanie frustracji, gdy nic nie rozumiałam, kiedy el pueblo do mnie przemawiało w swoim regionalnym dialekcie. Madryt to luksus. Gdy tu pierwszy raz przyjechałam byłam pod wrażeniem jak pięknie brzmiał hiszpański de los Madrileños...



Moje pueblo było oazą spokoju. Kiedy co ranek jeździłam rowerem do pracy, na ulice leniwie wylegały kobiety z wiadrami w ręku i zaczynały codzienny rytuał czyszczenia ‘’swojego’’ kawałka ulicy. Patrzyły na mnie jak na przybysza nie z tej ziemi, bo tylko ja przerywałam porankową ciszę i pustkę ulic, smigając obok i posyłając im wraz z uśmiechem: Buenos díaaaaaas... ¡Buenas!, odpowiadały mi. A jak wracałam, krajobraz zmieniał się: znikały wiadra i mopy, a pojawiały się staruszki o bystrych, czarnych oczach, które wyciągały krzesła z domów i siadały na swoich kawałkach ulicy, a potem godzinami obserwowały przechodniów.



W Madrycie jest dużo ludzi i dużo dźwięków. Wszyscy anonimowi, poddenerwoani, wiecznie w biegu. Zupełnie jak w Warszawie. To ciekawe jak bardzo zmieniło się moje spojrzenie na Wielkie Miasto. Kiedyś jego światła mnie pociągały, dziś już mnie tylko rażą.



Kiedyś opuszczę Madryt, może całkiem niedługo i wiem, że do niego zatęsknię. Dziś jestem w pracy sama, wszyscy wyjechali na delegację, więc mam czas na rozmyślania i na tęsknoty. Mialam pisać o Lanzarote, ale nagle naszedł mnie nastrój na napisanie coś czysto blogowego. Zazwyczaj staram się nie schodzić na swoje tematy i opisywać raczej co widzę obok, ale dziś poczułam chęć na trochę zwierzeń...

piątek, 8 maja 2009

Small talk, czyli...Polka to jednak blondynka

Hiszpanie to absolutni mistrzowie small talk.

Potrafia zrobic ze zwyklej rozmowy o pogodzie prawdziwy majstersztyk – zauwazylam to juz na samym poczatku mojego pobytu w Hiszpanii i nie moglam sie powstrzymac od porownania Hiszpanow z Niemcami. Biedni Niemcy zaczytuja sie w ksiazkach typu ´´Small Talk – krok po kroku´´ czy tez ´´Small talk for Dummies´´...

W Hiszpanii taka ksiazka sukcesu by nie odniosla. Najbardziej nawet niesmialy Hiszpan potrafi utrzymac sie na poziomie rozmowy o niczym przez cale godziny…I nie jest to, bron Boze, monolog – trzeba przyznac, ze Hiszpanie potrafia zadawac pytania i sluchaja bardzo uwaznie.

Po przeprowadzeniu takich small talks nie wiem juz ile razy, doszlam do wniosku, ze ogolnie rzecz biorac mozna przewidziec tematy, jakie sie pojawia i dobrze sie do nastepnych small talks przygotowac. W moim przypadku PRAWIE zawsze, w zaleznosci oczywiscie od czasu i checi, pojawiaja sie nastepujace tematy:
- Stereotypy: moje wrazenia na temat Hiszpanow oraz ich wrazenia na temat Polakow
- Pogoda: zapewne swietnie znosze zimno jesienia, skoro jestem przyzwyczajona do wiecznych sniegow w polarnej Polsce (jakze sie myla!)
- Jezyki obce i ich zawilosci
- Historia: Druga wojna Swiatowa i komunizm (ale jest to juz poziom zaawansowany w small talk, nie mniej jednak, bardzo Hiszpanow interesuja moje opowiesci o kolejkach po papier toaletowy)

Musze tu przyznac, ze bronie jak lwica swojej przynaleznosci do slowianskiej urody. Ilez to razy slyszalam,ze wszystkie Polki to wysokie, rasowe, naturalne blondynki, z blekitnymi oczami… Rzecz jasna, zawsze mowie,ze to nie jest tak do konca (patrz zalacznik!) i, ze moje kolezanki to raczej mieszkanka szatynkowa.

Tak tez bylo ostatnim razem, gdy po raz kolejny zeszlismy na tematy stereotypow. Ja, ze swoim zdumieniem, ze w Hiszpanii jest tylu niebieskookich blondynow, i moi znajomi z powatpiewaniem sluchajac moich opowiesci o szatynkach w Warszawie. Idziemy wiec pozniej wspolnie na kolacje, gdzie, ku mojemu zdumieniu, natykamy sie na mlode malzenstwo. Ona – Polka, on – Hiszpan.

Oczy moich znajomych utkwione w Polce.

Rasowa. Blondynka. Wysoka z wyjatkowo blekitnymi oczami.

Coz, usmiecham sie glupio, Polka to jednak blondynka

sobota, 18 kwietnia 2009

O tolerancji Hiszpanow, czyli zapiski nie do konca poprawne politycznie

Hiszpanie mienia sie narodem tolerancyjnym.

Geje, lesbijki czy tez transwestyci wystepuja w telewizyjnych talk-shows na porzadku dziennym i nikt nie patrzy ze zgorszeniem na ulicy na calujaca sie para chlopakow. Zalegalizowano zwiazki pomiedzy homoseksualistami, prowadzi sie otwarte rozmowy o adopcji dzieci przez pary tej samej plci, co wiecej, wielu prezenterow telewizyjnych, ulubiencow publicznosci, otwarcie sie przyznaje do swojej homoseksualnosci, pozdrawiajac na wizji swoich partnerow i robiac aluzje do swoich przygod w mesko-meskiej alkowie. Mozna ten trend zreszta zaobserwowacna ulicach Madrytu – wszechobecna atmosfera gay pride, teczowe, powiewajace flagi, sklepy dla gejow w Madryckim Soho (Chueca), kluby, bary gay friendly… jednym slowem: tolerancja jako produkt reklamowany dla kazdego, wszedzie i o kazdej porze…

I teraz chcialabym sie z wami podzielic moim dylematem.

Bo skoro Hiszpania to kraj mlekiem i miodem plynacy dla osob odmiennej orientacji seksualnej, to skad bierze sie w jezyku hiszpanskim tyle pejoratywnych okreslen i wyrazen zwiazanych wlasnie z homoseksualizmem?Dlaczego na co dzien slyszy sie wiele niewybrednych zartow na temat gejow, a i wcale nie brakuje ostentacyjnych przeciwnikow homoseksualistow, ktorzy z pewnoscia, gdyby sie tylko nadarzyla okazja,rzuciliby pierwsi kamieniem? W telewizji, na wizji –owszem, jestesmy tolerancyjni, ale, czy poza kamera, rzeczywistosc gejowska jest faktycznie tak slodka i beztroska, jak sie nam, obserwatorom z innym krajow wydaje?

Wracajac do tematu jezyka. Zeby nie pozostac goloslownym,oto garsc slow i wyrazen, ktore sie uzywa w jezyku hiszpanskim do opisania srodowiska gejowskiego(wszystkie mniej lub bardziej, ale zawsze obrazliwe):

Slowa oznaczajace ´´gej´´:

- maricón ( uzywane tez do zwracania sie do innych zartobliwie lub nie, np. Hola, maricón,¿qué pasa?)
- marica, mariquita (dosl.biedronka), trucha (dosl. pstrąg), una loca (dosl.szalona), una reina (dosl.krolowa)

Oraz niewybredne wyrazenia idiomatyczne:

- tiene pluma (dosl. ma pioro, oznacza mezczyzne/geja, ktory zachowuje sie, gestykuluje jak kobieta)
- es suave (dosl. jest delikatny, czyli gej)
- pierde aceite (dosl. traci olej)
- es de la acera de enfrente (dosl. jest z chodnika z naprzeciw)
- salir del armario (dosl.wyjsc z szafy, oznacza ujawnienie swoich sklonnosci homoseksualnych)


Z drugiej strony az dziw bierze, skad w Hiszpanii, kraju brutalnie przystojnych machos, kraju meskiego do nieprzytomnosci Antonio Banderasa,kraju az przesyconego heteroseksualnoscia mezczyzn, bierze sie taka liczba zdeklarowanych gejow? I tu wylania sie dwoistosc natury Hiszpanow: bycie gejem jest trendy – o ile masz szczescie obracac sie w towarzystwie gwiazd telewizyjnych i mieszkasz w duzy mmiescie. Obraz zmienia sie drastycznie w malych miejscowosciach – tutaj bycie gejem juz takie glamorous nie jest…

Czy Hiszpania jest wiec krajem tolerancyjnym i otwartym na odmiennosc seksualna? Czy jest przed nami pod tym wzgledem o cale wieki do przodu?Czy moze jest to tolerancja na pokaz, a w srodku az roi sie od mocno zakorzenionych uprzedzen, ktore nie sa na pierwszy rzut oka widoczne,poniewaz nie wypada ich w dzisiejszych czasach pokazac?

Na te pytania odpowiedzi nie znam, ale z pewnoscia mozna stwierdzic, ze gejowie maja wiecej praw, jak tez i smialosc do wychodzenia z szafy, a przynajmniej tak jest wlasnie w Madrycie.

Nie tak dawno przeciez, przechadzajac sie niedzielnym popoludniem po slynnej dzielnicy Chueca, nasza uwage przykula mala ksiegarnia, wypelniona po brzegi ludzmi. Zdawala sie najzywklejsza ksiegarenka na swiecie, dopoki nie przekroczylismy jej progow…Bez zadnego uprzedzenia, znalezlismy sie nagle posrod ksiazek, magazynow, filmow porno dla homoseksualistow ilesbijek.

Zupelnie zmieszani probowalismy sie z ksiegarni chylkiem wycofac. Na co mily sprzedawca, widzac nasze zaskoczenie,zawolal nas i niemalze zepchnal w kierunku schodow wiodacych do drugiej czesci ksiegarni, mowiac, ze tam na pewno znajdziemy cos dla siebie. O, naiwna, bylam wiec pewna, ze na dole znajduje sie ksiegarnia normalna. Kolejne zaskoczenie: ksiegarnia zmienila sie nagle w seks shop! A mijajaca nas na schodach para gejow rzucila nam komentarz: Mmm, szukamy zabaweczek na Swieta?

Wyszlismy z ´´ksiegarni´´ smiejac sie sami z siebie. Ale pytanie w mojej glowie pozostalo: czemu ´´ksiegarnia´´ nie byla oznaczona jako sex shop? Nie neguje prawa do istnienia takich gejowskich ksiegarn, ale wolalabym byco tym od wejscia poinformowana…

Jeden z naszych kolegow narzekal tez zreszta ostatnio, ze w Madryckich dyskotekach nie da sie odgonic od natretnych gejow, ktorzy, pomimo odmowy, nachalnie narzucaja sie i probuja go za wszelka cene podrywac. I nie jest to jedyny komentarz tego typu, jaki w przeciagu ostatnich miesiecy uslyszalam...

Przyznam szczerze, ze jestem zwolenniczka nie przesadzania w zadna strone - ani nie podoba mi sie dyskryminacja i obrazanie gejow, ani nie przepadam za ostentacyjnoscia, z jaka w Hiszpanii sie srodowisko gejowskie obnosi -i jest to moje calkiem politycznie niepoprawne zdanie.

Dotarlismy wiec juz do konca moich zapiskow o tolerancji w Hiszpanii, wnioski musicie wyciagnac sami. Definicja tolerancji bowiem, zalezy w naszej rzeczywistosci niestety od definiujacego, a wiekszosc z nas bedzie uzywac tego slowa tylko w teorii, nie majac przy tym pojecia, co oznacza w praktyce. A ci po drugiej stronie tolerancji, beda sie nia czesto poslugiwac dla usprawiedliwienia czynow, ktore wcale nie mieszcza sie w jej zakresie. Polityczna poprawnosc utrudnia dodatkowo cala sprawe, gdyz zwykle nie pozwala nam na swobodne wyrazanie swoich pogladow, nie narazajac sie przy tym na epitet ´´nietolerancyjnego´´.

I tyle na temat nie/tolerancji w Hiszpanii – niepotrzebne skreslic.

DO POCZYTANIA:
Oto niektore pozytywne przyklady wyjscia z szafy. Najbardziej znane twarze zdeklarowanych homoseksualistow w Hiszpanii:

Boris Izaguirre
Niezwykle popularny prezenter telewizyjny (prowadzi program w stylu talk-show, ktory sledzi zycie hiszpanskich gwiazd) Jest tez uznanym pisarzem - jego ksiazki zdobyly wiele prestizowych nagrod

Jorge Javier Vazquez

Bardzo znany prezenter telewizyjny programu zajmujacego sie ploteczkami ¨Aquí hay tomate´´

Jesus Mariñas

Dziennikarz prasy brukowej. Mowi sie, ze zna wszystkie ciemne sekrety z zycia gwiazd.

Jesus Vazquez

Prezenter telewizyjny, miedzy innymi znany z prowadzenia reality shows.

środa, 18 lutego 2009

O plotkowaniu i prasie brukowej, czyli... kim jest DAREK?

Trochę więc sobie poplotkujemy.


Otóż historia ta zdarzyła się jakiś czas temu w Hiszpanii, gdy nagle na scenę świata hiszpańskich celebrities wkroczył... Darek. Szalenie przystojny blondyn, o typowo słowiańskich rysach, zawsze świetnie ubrany, nienaganne, muskularne ciało i, co najważniejsze, made in Poland! Mało kto w Polsce Darka zna. A w Hiszpanii Darek ów stał się swojego czasu bohaterem numer jeden całego światka plotkarskiego, a to dlatego, iż zaczął się umawiać z o wiele starszą od siebie znaną hiszpańską gwiazdą (bynajmniej wielkiego formatu), niejaką Aną Obregón. Zapytajcie kogokolwiek kim jest owa pani, a na pewno każdy się obruszy na waszą ignorancję.


Darek, lat 28 (choć nikt dokładnie nie wie czy to jego prawdziwy wiek) oraz Ana Obregón, lat około 55, świetnie zakonserwowana aktorka, bohaterka niejednego skandaliku z pierwszych stron hiszpańskich gazet brukowych - podobno szalenie zakochani, co nie przeszkadza zauważyć, iż on dzięki niej zrobił oszałamiającą karierę, a ona, dzięki niemu, wróciła w splendorze na pierwsze strony gazet i udowodniła raz jeszcze, że jest wiecznie młoda.


Kiedy Darek był parę miesięcy temu na zupełnym topie, a ja jeszcze miałam w domu hiszpańską telewizję (z której obecnie zrezygnowałam) eksploatowano go w zasadzie w każdym programie typu talk show, był na każdej okładce kolorowych magazynów, słyszało się o nim w radiu i na ulicy. Do tego stopnia, że  aż sprowadzono jego ex, Polkę, i przepytano ją w jednym z takich programów za pomocą wykrywacza kłamst. Jedno z pytań dotyczyło jego sprawności seksualnej... Sama obejrzałam ten program z wielkim zainteresowaniem, gdyż wydało mi się to jeszcze wtedy dość egozotycznym zagraniem. Dziś już się takim rzeczom nie dziwię. Darek kontynuuje, już nieco spokojniej, swoją karierę w Hiszpanii, a jego imię rozsławia kraj znad Wisły - ostatnio widziałam go w programie na temat Krakowa.


Na tym przykładzie możecie sobie już mniej więcej wyobrazić jakim poziomem mogą się pochwalić brukowe media w Hiszpanii. Nie da się przy tym nie zauważyć podstawowej różnicy pomiędzy Polska a Hiszpanią w tym względzie: podczas, gdy w Polsce jakieś limity jeszcze na szczęście obowiązują, w Hiszpanii ja tych granic nie widzę. Pamiętam mój szok, kiedy zobaczyłam któregoś dnia transmisję z pogrzebu jakiejś słynnej osoby, uroczystości kameralnej, w ścisłym gronie, ale z kamerami- co raz robiącymi zoooooom na twarze płaczącej i mdlejącej z rozpaczy rodziny. Innym zjawiskiem przyciągającym uwagę jest nieustająca popularność Big Brother, który doczekał się już swojej dziewiątej edycji (!) a być może już było ich więcej, nie wiem, straciłam rachubę. Poza tym zadziwia ilość szczegółów, jakie się wie na temat życia osób z pierwszych stron gazet: od wieku niemowlęcego aż po wszystkich znajomych i krewnych królika! A kiedy Hiszpanie rozmawiają na temat jakiejś sławy, potrafią zgłębić ich biografię z niebywałą wręcz dokładnością.


W tym momencie nie mogę się powstrzymać od pewnej złośliwości i nie powiedzieć, że to samo odnosi się do osób ‘’zwyczajnych’’, z bliższego lub dalszego otoczenia. Nie tylko dokładnie wiemy kim jest Juan i co robi, ale też znamy historię jego rodziców,dziadków, rodzeństwa i jego ex chłopaków. Często słyszę takie historie, gdy ktoś chcę przybliżyć postać Juana, opowiadając jakieś nowinki z jego życia. Brzmi to trochę tak: Czy pamiętasz Juana, syna Ramona, tego Ramona, co to miał romans z córką Javiera, którego znowu przyrodni syn, ten, jak mu było...( i tu wszyscy słuchający, chórem podpowiadają: Ramón Medina Fernandez)....tak, tak, otóż Juan...


Przesadzam? Być może, w końcu są to zapiski o plotkowaniu, a tu nic nigdy nie jest obiektywne...


DO POCZYTANIA I OBEJRZENIA

Protagoniści powyższego artykułu:



Darek


Ana Obregón



Słowniczek
Prensa Rosa ( dosl. różowa prasa)- prasa brukowa
Programas/Noticias del corazón (Programy/wiadomości serca) - czyli programy i wiadomości związane ze światem znanych Hiszpanów


Najbardziej popularne brukowce w Hiszpanii, to:


¡Hola!,Pronto, ¡Qué me dices!, Lecturas, Diez Minutos i Semana.


Inne gwiazdy i gwiazdeczki, które świecą często na brukowym frimamencie...


Elsa Patky uznana za jedną z najatrakcyjniejszych Hiszpanek (choć korzenie ma równiez rumuńskie) Ostatni skandalik, jaki się wokół niej kręcił związany był z rzekomo nieplanowanymi przez aktorkę zdjęciami nago od pasa w górę na plaży.
Wieści donoszą, że jej chłopakiem jest Adrien Brody.







Rodzina królewska oraz arystokracja hiszpańska, która dostarcza wielu tematów plotkarskiej prasie. Sprawa, po krótce, wygląda tak: król to kobieciarz i człowiek słabego raczej ducha. Królowa, wręcz przeciwnie, to ona tak naprawdę reprezentuje koronę hiszpańską najgodniej. Felipe syn ożenił się więc z Letizią, niegdyś prezenterką wiadomości telewizyjnych, przez co, rzecz jasna, popełnił mezalians. Ale czego się nie wybacza w imię miłości... Taka bajka dla dorosłych, którzy jeszcze w nie wierzą.


la Duquesa de Alba, hiszpańska arystokratka, bajecznie bogata. Bardzo medialna. Brukowo, oczywiście.


Na fali


Obecnie Różowa Prasa rozpisuje się na temat 40-stych urodzin przystojnego księcia Felipe. Przypomina się mu przy okazji jego związki przedmałżeńskie i wypomina w szczególności pewną Szwedkę-modelkę, która, według dobrze poinformowanych, wciąż zajmuje ważne miejsce w sercu księcia. Wszystkie jego ex panny były blondynkami.


Znani prezenterzy programów del corazón: zerknijcie na artykuł o (nie)tolerancji.

Troche o pogodzie, czyli dlaczego az do dnia 40-stego nie nalezy zdejmowac plaszcza

Nie wiem skad u Hiszpanow bierze sie przeswiadczenie, ze skoro jestem Polka, to na pewno jestem przyzwyczajona do marzniecia i nie robi mi to zadnej roznicy. Z cierliwoscia wiec tlumacze, ze do zimna przyzwyczaic sie nigdy nie moglam i pewnie tak juz zostanie. Opowiadam tez od czasu do czasu jak to nas zima stulecia dwa lata temu nawiedzila i jak bardzo cierpielismy z tego powodu. Biedni Hiszpanie trzesa sie na sama mysl o kilku stopniach ponizej zera, co nie znaczy, ze nie trzese sie tez ja.


Wydawaloby sie, ze Hiszpanie tez musieliby byc przyzwyczajeni do goracego lata – nic bardziej mylnego. Czy zimno czy goraco – sa rownie niezadowoleni jak my. Temat pogody, podobnie jak u nas, to jeden z ulubionych tematow do narzekania. Jak przyjechalam tu pierwszy raz, w samym srodku upalnego lata, zastanawialam sie w jakim celu interesuja sie tak bardzo prognoza pogody? Po pierwsze, przeciez tu zawsze swieci slonce i temperatura oscyluje pomiedzy 30-35 st, po drugie, Hiszpanie i tak wiedza lepiej – niczym Gorale u nas, maja swoje sposoby na przewidzenie pogody. I stad tez w jezyku hiszpanskim istnieje cale mnostwo powiedzonek typu Kwiecien plecien. Jak, na przyklad: Hasta el 40 de mayo, no te quitas el sayo ( Do dnia 40-stego maja, nie zdejmuj plaszcza – czyli, do 10-tego czerwca, jak sie dobrze zastanowic :-) ). Ale juz pozna jesienia az do wiosny rowniez sie wciagnelam w ogladanie prognozy pogody teskno patrzac na region Andaluzji, gdzie zawsze swieci slonce.


Mamy wiec wyobrazenie o Hiszpanii jako o kraju wiecznie cieplym, bezchmurnym, ale nie do konca tak jest. Pogoda w Madrycie czy w rejonie La Mancha, gdzie przez wiekszosc czasu przebywalam, jest spostrzegana przez Hiszpanow jako sucha i goraca latem (do 40stu stopni) zimna i wietrzna zima (do -5 stopni) Czasem nawet moze spasc snieg, ale jest to raczej ciekawostka i nie lezy dluzej niz jeden dzien.


Jest to wiec temat, ktory Hiszpanow zywo interesuje. Gdy mowie, ze w Polsce tez upalnie bywa, zazwyczaj moj rozmowca kiwa glowa z powatpiewaniem. Jaka wiec satysfakcje mialam, gdy tego lata pojechalismy z tesciami do Polski na tydzien, i cale 7 dni mielismy iscie hiszpanska pogode. Moi tesciowie wrocili oszolomieni i wszystkim znajomym opowiadali, jak to w Polsce jest ´´tak goraco jak w Hiszpanii´´.


Rzecz jasna do tej pory nie wiedza, ze juz nastepnego dnia jak wyjechalismy, pogoda sie zepsula i trzeba bylo na nowo wyjac parasolki.


…i sie nie dowiedza. Niech Polska w koncu troche stopnieje w Hiszpanskiej mentalnosci!


niedziela, 11 stycznia 2009

O narzekaniu, czyli savoir-vivre jeczenia po hiszpansku

Na cos w zyciu trzeba narzekac.

Z tego zalozenia wychodza nie tylko Polacy – o dziwo – Hiszpanie rowniez moga sie pochwalic pokazna garscia zazalen. Jednakze roznica pomiedzy narzekaniem Polakow, a Hiszpanow jest taka, iz Hiszpanie dziela sie swoimi bolaczkami absolutnie z kazdym, i to nie po cichu, a zakres tematow podlegajacych narzekaniu jest dosc szeroki: od pogody poprzez stan zdrowia az do osobistych zmagan zyciowych…

Przyznam, ze nie raz juz pomyslalam, ze powinni ugryzc sie czasem w jezyk. Jak mozna tak otwarcie sie zalic na temat swojej pracy przed wlasnym szefem? Albo przy stole codziennie jeczec w nieboglosy, ze jedzenie w tym roku es una mierda?

Nie znaczy to jednak wcale, ze narzekajacy Hiszpan zaraz sie naburmuszy i bedzie obrazony na caly swiat – wrecz przeciwnie – narzekanie przeciez jednoczy ( i nie wypada nie wtracic swoich trzech groszy), a Hiszpanie maja ten ciekawy urok, ze potrafia sie smiac sami z siebie, a narzekanie, wbrew pozorom, nie psuje im dobrego humoru, ani nie ciagnie sie w nieskonczonosc.

Dlatego tez nauczylam sie, ze nie nalezy sie tym za bardzo przejmowac – pokiwac ze zrozumieniem glowa, dorzucic cos od siebie i na tym cala sprawa sie skonczy. Podczas, gdy w Polsce, i jest to moja subjektywna opinia, z ktora mozecie sie nie zgodzic, jeczenie jest zazwyczaj sprawa traktowana z wieksza powaga, trwa zdecydowanie dluzej i konczy sie zlym humorem.

Skoro juz mowimy o narzekaniu, to, korzystajac z okazji, chcialabym sobie ponarzekac na temat Hiszpanow i wyzalic sie, co mnie najbardziej w nich denerwuje…

Po pierwsze i najwazniejsze: absolutny brak szacunku dla niepalacych.

Wejdzcie do pierwszego lepszego baru lub klubu w Hiszpanii, a wyjdziecie po paru minutach -doslownie i nie w przenosni- zionac dymem. Jakis czas temu wprowadzono zakaz palenia w restauracjach, pubach i miejscach publicznych, na co od razu (Hiszpan potrafi) znalazl sie sposob obejscia tego prawa.

Znalezc knajpke wolna od dymu w Madrycie graniczy z cudem (zostal mi tylko Starbucks, ktorego, pomimo najlepszych checi, zbojkotowac nie moge), a jak juz nic innego nie zostaje, tylko sie poddac, nalezy przygotowac sie na:
- potykanie sie o wszedobylskie pety walajace sie po podlodze
- popalone ubranie i wlosy (Hiszpanie najwyrazniej nie wiedza, do czego sluzy popielniczka)

Moje oburzenie siegnelo szczytu w ubiegla sobote, kiedy wyszlismy ze znajomymi potanczyc do klubu. To, ze nie bylo ani jednego kata dla niepalacych, przelknelam. Przelknelam tez fakt, iz co druga osoba mnie pytala, czy nie mam ognia. Ale, na Boga, nie mozna bylo sobie spokojnie potanczyc, nie lawirujac przy tym pomiedzy papierosami bezczelnie wycelowanymi we mnie i nie upajajac sie chmurami dymu wydobywajacych sie z ust gibajacych sie obok klubowiczow. Wrrr...


Tak wiec, ponarzekalam sobie, ale jakos sie lepiej nie poczulam. I nawet nie mam ochoty sie posmiac z siebie, ani zapomniec szybko o calej sprawie.

No niech mi sie teraz nawinie jakis wzdychajacy z bolu amigo, juz ja mu pokaze jak sie jeczy po polsku!


Mimo czesto organizowanych kampaninformacyjnych, wprowadzenia zakazu palenia w miejscach publicznych orazwysokich cen tytoniu, Hiszpanie niechetnie rzucaja palenie. Szacujesie, ze nalogowych palaczy jest okolo 15 milionow (obok Japonii iHolandii, to rekordowa liczba)

czwartek, 8 stycznia 2009

O chwaleniu, czyli diabel tkwi w szczegolach

Bylo o narzekaniu, będzie i o chwaleniu.


Hiszpanie bowiem to uroczy i dobrze wychowany naród. I mam tu na myśli szczegóły dnia powszedniego, które umilają mi szara codzienność...


W przeciwieństwie do wyemancypowanych i prostych w obejściu Niemców, Hiszpanie przepuszczają kobiety w przejściu. A jeśli się zdarzy, ze nieopatrznie wepchna sie pierwsi, to ładnie przeproszą i przytrzymają pannie drzwi, tak, zeby sie nie musiala z nimi silowac. Zreszta ten przeuroczy zwyczaj trzymania i nie trzaskania nikomu przed nosem drzwi odnosi sie do obu płci. Malo tego, jesli je komus przytrzymasz i spokojnie poczekasz az wejdzie/wyjdzie, nie pozostanie to niezauwazone – gracias i ladny usmiech – gwarantowany.


Jest to sympatyczny zwyczaj i nalezy go szanowac – z drugiej strony az mi sie smiac chce jak sobie pomysle, ze w Polsce z przyzwyczajenia tez bede go przestrzegac. Podczas, gdy w Hiszpanii jest absolutna norma przytrzymywanie drugiej osobie drzwi (niewazne czy sie spieszysz czy nie, w metrze czy w pracy) i mowienie usmiechnietego ´´dziekuje´´ kazdej osobie, ktora to dla ciebie zrobi, w Polsce... narazisz sie z pewnoscia na zdumione spojrzenia.


Kolejna rzecz, o ktorej chcialam wspomniec to komplementy. O ile Hiszpanki potrafia byc prawdziwymi zolzami, o tyle, jesli masz szczescie i trafisz na te nie-zolzy- nie oszczedza ci komplementow, jesli cos im sie spodoba - a zawsze cos do spodobania sie znajda. Na poczatku mojego pobytu troche sie tym peszylam i nie wiedzialam jak mam reagowac. Gdzies przeczytalam, ze nalezy negowac otrzymany komplement zdaniem: och, to juz stary ciuch albo ach, kupilam na wyprzedazy badz tez, jesli komplement odnosi sie do ogolnego wygladu (np.ladna z ciebie dziewczyna) nalezy sie zachnac, zaczerwienic i szepnac: No es para tanto (no, nie przesadzajmy). Ale szybko dalam sobie z tymi poradami spokoj. Najlepiej jak najszybciej odwdzieczyc sie komplementem za komplement i zmienic temat.


Inny szczegol warty zauwazenia to fakt, iz twoi compañeros zywa sie interesuja tym, co masz do powiedzenia i pamietaja o tym, co juz powiedziales. Dla mnie osobiscie jest to bardzo mile doswiadczenie, biorac pod uwage fakt moja traume wyniesiona z Polski, ze nikt cie nie slucha i nie zwraca uwagi na to co mowisz, koncentrujac sie tylko na wlasnym monologu. Wiele o Hiszpanach mozna powiedziec, ale byloby niesprawiedliwym twierdzic, ze nie sa dobrymi rozmowcami – mowia, ale tez i sluchaja, nie powtarzaja sie w swoich historiach i pamietaja o tym, ze wczoraj sie zle czulas, a za tydzien jedziesz na 11 dni do Polski.


Na zakonczenie... dla szukajacych dziury w calym i na ´´odslodzenie´´ tego, co wczesniej napisalam, dodam, ze:


...tak, mozna nie wytrzymac nerwowo, jesli kolejna osoba z rzedu po raz setny mowi ci ´´gracias´´ za glupie przytrzymanie drzwi, albo jak otrzymujesz naganne spojrzenie kogos, dla kogo tych drzwi nie przytrzymales.


...tak, komplementy to fajna sprawa, o ile nie wpadniesz w depresje, za kazdym razem, jesli twoj stroj nie otrzyma aprobaty od twoich compañeras i nie zaczniesz sie zastanawiac nad wyrzuceniem owej spodnicy, ktora nie stala sie obiektem komplementu (wiec z pewnoscia wszyscy w duchu mysla, ze masz zly gust)


...tak, tak, tak, pamietliwy narod Hiszpanow wytknie ci kazda nieopatrzna opowiastke, jaka, na przyklad, wymysliles na poczekaniu, zeby sie troche popisac. Minie troche czasu, zanim o tym zapomna, albo wypomna ci ja w najmniej spodziewanym momencie.


Ale to tak dla tych szukajacych dziury w calym. Ja zazwyczaj tych dziur ani nie widze, ani nie szukam. Co nie oznacza, ze nie ma ich w innych miejscach...

O cechach charakteru, czyli czy ognisty Juan dogadałby się z nieśmiałą Zosią?


Temat o cechach charakteru Hiszpanów poddała mi Kasia, ukłon więc w jej stronę.





Jacy są Hiszpanie? Otóż każdy Hiszpan to prawdziwy podrywacz typu macho, zarazem ognisty i romantyczny, a typowa Hiszpanka to kobieta targana namiętnościami, miłośniczka flamenco, pełna wybuchowego temperamentu.


Tak zapewne powinnam zacząć te zapiski, gdyż właśnie tego się spodziewają wszyscy, którzy chcą Hiszpanię odwiedzić. Ale czy właśnie tacy są prawdziwi Hiszpanie Czy to tylko marketingowa otoczka sprzedawana turystom wraz z imagem wiecznie słonecznej, nadmorskiej Hiszpanii? A może to wrednie zakorzenione stereotypy każą nam tak myśleć, a rzeczywistość jest daleka od przedstawionego powyżej obrazka?


Zacznę może od wyjaśnienia dlaczego jestem bardzo przeciwna uciekaniu do stereotypów przy opisie mieszkańców jednego narodu. Mam tą niechęć po moim pobycie w Anglii i Niemczech, gdzie etykietka Polki zdawała się mówić sama za siebie i bardzo mnie to bolało.


W Niemczech, na przyklad, podczas luźnej imprezy z moimi znajomymi, ktoś poprosił mnie o rozlanie tequili. Zrobiłam to z wielką chęcią, rozmawiając przy tym z jednym z gości, aż do momentu, kiedy ktoć rzucił kąśliwą niby-żart uwagę: No, tak, widać, że Polka! Na początku nie zrozumiałam, ale kiedy wszyscy sie roześmieli, a żartowniś wskazał kieliszki, dotarło do mnie: przez nieuwagę napełniłam tequilą kieliszki po same brzegi.


W innych okolicznościach taki komentarz, nie wzruszyłby mnie ani trochę. Biorąc jednak pod uwage opinię Niemców o Polakach, którzy uważają nas za naród alkoholików i złodziei, żartownisiowi nie odpuściłam, zajadliwie broniąc siebie i moich rodaków.


Zacznijmy więc od tego, jak Hiszpanie są spostrzegani przez inne narody i czy te opinie mogą zawierać choć ziarnko prawdy.


Najgorszym wrogiem poczciwych Hiszpanów są Francuzi i Portugalczycy. Jeśli więc szukać stereotypów negatywnych, to własnie w tych krajach. Przy pomocy mojej koleżanki z Portugalii i Francji ustaliłyśmy więc taki oto portret niedobrego Hiszpana (który, nie ukrywajmy, pokrywa się z ogólnym o nich wyobrażeniem).


Los Españoles spostrzegani są więc jako wieczni luzacy, spóźnialscy, powolni w pracy, gadatliwi i skorzy do zabaw oraz uciech cielesnych. Kobiety Hiszpanki maja famę kobiet ognistych, namiętnych, do bólu zazdrosnych i bardzo pewnych siebie. Mężczyźni cieszą sie sławą podrywaczy, namiętnych romantyków i maminsynków (przeciętny Hiszpan wyprowadza się z domu w okolicach trzydziestki – to drugie miejsce po Wlochach, i daleko za Niemcami, ktorzy opuszczają rodzinne gniazdko już około dwudziestki*).


Z moich obserwacji dodałabym jeszcze, że jest to naród niezwykle glośny (według badań**, tylko Japonia prześciga Hiszpanię w natężeniu hałasu). Wynika to z faktu, iż Hiszpanie mówią glośno, krzyczą  chętnie, a klakson używany jest jako oznaka zniecierpliwienia, bądź też sluży do pozdrowienia znajomego. Stało się to moim absolutnym przekleństwem – często bowiem nie wiem dlaczego na mnie i czy na mnie trabią, więc wpadam w panikę i myślę szybko, co zrobiłam źle (prawdopodobnie zagapiłam się dwie sekundy na światłach)


Co ciekawie, sami Hiszpanie odowołują się do stereotypow bardzo chętnie. Szczególnie jeśli chodzi o wspomnianych wyżej Francuzów, Portugalczyków, Anglików czy Amerykanów – przylepiając im raczej nieprzychylne etykietki. Na szczęście teoria raczej nie pokrywa się z praktyką. Nasłuchałam się już wiele o zarozumiałych i wyniosłych Francuzach, ale kiedy przyjechała do nas urocza Camille i sympatyczny Floran, nikt nie traktował ich gorzej, wręcz przeciwnie, spotkali się z bardzo ciepłym przyjęciem i skosztowali prawdziwej hiszpańskiej gościnności.


W tym miejscu należy dodać, że istnieje wiele przekonań na temat cech charakteru Hiszpanów, w zależności od regionu, w którym mieszkają. I tak, dla mieszkańca Madrytu Katalończyk będzie nacjonalistyczną, zarozumiałą świnią, podczas, gdy w Katalonii, los Madrileños uważani są za zimnych, zapatrzonych w siebie skurczybyków. Zapytajcie Hiszpana jaki jest typowy Andaluzyjczyk, a od razu usłyszycie, że Andaluzja to rejon leniuchów (aczkolwiek o dobrym sercu i dobrodusznej naturze), nierobów i wiecznych imprezowiczów.


Hiszpanie nie wydaja się zresztą narodem specjalnie solidarnym – wystarczy podać przyklad drużyn piłki nożnej, czyli slynnego klubu Real Madrid oraz Varsa z Barcelony. Jak oni sie nienawidzą! Popelniłam kiedyś okropne faux pas wobec dwóch zagorzałych kibiców Barça (o czym wtedy jeszcze nie wiedziałam), kiedy radośnie ich spytałam, czy cieszą sie z wygranego meczu pomiędzy Niemcami, a Hiszpanią. Otóż nie, jak się okazało kibicowali Niemcom, gdyż Hiszpania była reprezentowana właśnie przez Real Madrid...


O antagonizmach na tle tendencji separatystycznych, jakie istnieja w Hiszpanii, wszyscy na pewno słyszeli. Kraj Basków i Katalonia to wieczna kość niezgody, niczym Irlandia Północna w Wielkiej Brytanii. Jest to jednak temat na inne zapiski.


Wracając od mojej małej dygresji do naszego tematu, jakimi dobrymi cechami zdają się wyróżniać Hiszpanie?


Jest to naród, bardzo ogólnie rzecz biorąc, uśmiechnięty i optymistyczny (tak, wiem, sluży im słoneczny klimat), niezwykle i prawdziwie gościnny oraz otwarty. Hiszpanie są zazwyczaj szczerze przemili i pomocni – może i nie można liczyć na to, że przyjdą punktualnie na umówione spotkanie, ani na to, że w ogóle przyjdą, ale nie zawiodą w sytuacjach podbramkowych, kiedy naprawdę potrzeba pomocy.


Czy Juan dogadałby się więc z Zosią?


Jasne, że tak! O ile ani Juan ani Zosia nie zapatrzą się za bardzo w etykietki, co mi się na początku w Hiszpanii niestety zdarzało robić.


Z pewnością przyjezdżając do Hiszpanii, natkniecie sie na tylu ¨typowych¨ co i ¨nietypowych¨ Hiszpanów.  A jeśli kiedyś przyjdzie wam z pobłażaniem mówić, że Hiszpania to kraj niewyżytych machos, imprezowiczów i leniuchów – pomyślcie, czy wy chcielibyście, żeby, zgodnie z panujacą za granicą modą, mówiono o nas, że wszyscy Polacy to złodzieje, krętacze i alkoholicy...









czwartek, 18 grudnia 2008

Moi drodzy, oto artykul Grzesia, ktory spedzil z nami kilka dni w Madrycie. Zycze milego czytania!

Wybierasz sie do Hiszpanii? To wspanialy kraj z wieloletnia tradycja, sporów kłótni i mordowania (zarówno bykow, jak i innowierców w Ameryce Płd). Zamiast jednak odgrywać rolę głupiego turysty(stki) wciel się w naszą rogatą Hiszpańską duszę i myśl tak jak my:


- lubimy turystów, zwłaszcza z Ameryki Płd a nie tych anglojęzycznych. Bełkoczą jak Churchil i mają te same pretensje, aby świat ich zrozumiał Hiszpański jest prosty a kataloński jeszcze łatwiejszy. Odrobina nauki przed wypoczynkiem w Hiszpanii nie zaszkodzi.


- lubimy kawę. Mocną i aromatyczną - rozpuszczalne siuśki Nescafe zostawiamy dla turystów.


- ŚPIEWAMY - w kiblu, pod prysznicem, na ulicach, w kawiarniach... Brak talentu nie przeszkadza ani nam, ani sluchaczom. W końcu trening czyni mistrza!


- Co z tego że ktoś jest z Boliwii, Bogoty czy z Ekwadoru? Przecież w głębi duszy czuje się Hiszpanem!


- Jest nas wiele milionów, więc nie musimy być mili dla każdego Klienta - przyjdą kolejni!


- W restaruacjach nie pytaj o sól - to nie Wieliczka!


- Wspieramy EMO - zatrudniamy ich jako obsługę w El Corte Ingles


- Lubimy stać w przejściach. Dzięki temu mamy pewność, że nikt nie ominie naszej nowej kreacji.


- Gorąco Ci i sie pocisz? Nie przejmuj sie - my Hiszpanie dzielimy się na dwie grupy:


1. nie przejmujemy się, bo smród metra zagłuszy skutecznie nasze aromaty


2. przejmujemy sie i wylewamy pó buteleczki perfum aby trzymać owady i inne istoty żywe na 2 metry od nas


- Mówimy głośno! Dzięki temu nie będziemy musieli po raz kolejny powtarzać przypadkowym słuchaczom tej fascynującej historii


- Jako Hiszpanki, umawiamy się na każdą randkę i z każdym. Nie znaczy to, że jesteśmy łatwe. Jak się zacznie do nas dobierać to powstrzymamy go skutecznie 40minutowym monologiem o naszej mamie i wszystkich dziadkach i rodzeństwie.


- Jako Hiszpanie nie musimy podrywać Hiszpanek. W końcu każda turystka marzy aby się przespać z hiszpańskim macho.